Marcin Wójcik lubi przebieranki. Kiedyś jako reportażysta przebierał się w odkrywcę sekretów mediów ojca Rydzyka. Potem zrzucił ubranie katolickiego dziennikarza Gościa Niedzielnego i trafił do Gazety Wyborczej. Teraz zaś przebrał się w lustratora życia seksualnego księży i kleryków. Temat to poruszający wyobraźnie nie mniej niż plotki z życia celebrytów na pudelku. No i właśnie tak Wójcik go potraktował. Jego książka to jedna wielka plotka na temat „brzuchatych biskupów” i proboszcza „co ma babę na boku”.
Spokojnie, nie zamierzam robić szczegółowej recenzji tego wiekopomnego reportażu. Nie dlatego, iż uważam, że o celibacie duchowieństwa nie powinno się dyskutować. Żaden to dogmat, więc możemy się o to spierać. Nie przeczę też, że w Kościele katolickim istnieje poważny problem walki z pedofilią. Zgadzam się z tymi, którzy mówią o homoseksualnym lobby ( patrz: kariera niejakiego Charamsy) w kościele i istnieniu duchownych mających dzieci. O tym wszystkim należy dyskutować i nie zamiatać pod dywan. Tyle, że dyskusja musi być poważna. Najlepiej by miała miejsce wśród osób, mających dobro Kościoła na sercu.
„Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu” to zaś książka człowieka, który nie chce Kościoła naprawiać. On chce się na nim zemścić. Ok, ma do tego prawo. Jako publicysta czy ideolog może sobie glanować Kościół, ile chce. Gdy jednak nazywa sam siebie reportażystą, to zaczyna się problem. Reportaż powinien zachować choćby pozory obiektywizmu. Ten z każdą kolejną stroną się od niego oddala. Studiowałem 5 lat teologię, zajmowałem się też jako dziennikarz tematem lustracji duchownych. Problemy poruszone przez Wójcika nie są do końca wydumane.
Tyle, że on napisał pamflet. I jest to pamflet wyjątkowo pokraczny, pełen manipulacji i kiczu. Duchowni i klerycy z jego reportażu to kłamcy, hipokryci, homoseksualiści molestujący kolegów i mający ochronę biskupów. Opowiadają sobie dowcipy o krematoriach w obozach koncentracyjnych i mówią, że Bóg stworzył 13 latki mające okres, więc nie można nazywać je dziećmi ( sic!). Ci, co najgłośniej słuchają Radia Maryja mają kochanki, kochanków i dzieci. Klerycy kradną z tacy, a biskupi są pazerni na tyle mocno, że podlizywaliby się nawet do mającego władzę Palikota.
Gdyby Wójcik miał talent narracyjny Martina Scorsese to jego książka byłaby jak mafijne opowieści bohaterów „Godfellas” i „Kasyna”. Tak Kościół podobno przekręca Unię Europejską w dotacjach.
Wójcik lubuje się też w opisach seksualnych przygód kleryków. Nie będę cytował tutaj obrazowego fragmentu o molestowaniu kleryka przez starszego kolegę. Opisy tez mogłyby spokojnie pojawić się w grafomańskich pornolach „50 twarzy Greya”. Pozwolę sobie zacytować jeden fragment by pokazać jak wybitnym pisarzem, nowym Henry Millerem i Charlesem Bukowskim, jest były dziennikarz Gościa Niedzielnego, który dziś hasa wesoło w michnikowych mediach.
Namiętne spojrzenie proboszcza zrobiło w niej spustoszenie. W jednej chwili przeszyło ją gorąco, jakby rozgrzany pręt ktoś jej włożył do środka. Miała wrażenie, że czerwienieje na twarzy, poci się, po policzkach spływa jej tusz, drżą jej wargi, nogi stają się ciężkie. To, o czym myślała od dawna- platoniczne zbliżenie z proboszczem- stało się faktem.
No „50 twarzy księdza” jak się patrzy! Gdy sprzedaż Gazecie Wyborczej spadnie już do poziomu nie pozwalającego trzymać u siebie wybitnego pisarza Wójcika, on spokojnie sobie poradzi. Może mieć rubrykę u samego mistrza Urbana. No, albo chociaż na blogu prof. Hartmana.
„Celibat. Opowieści o miłości i pożądaniu”, wyd. Agora
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/360240-ksiazka-o-problemach-celibatu-wolne-zarty-ta-grafomania-powinna-miec-tytul-50-twarzy-ksiedza-recenzja