Cóż można powiedzieć o Bobie La Follette, przecież on miał 1000 lat – powiedział pewien senator o innym amerykańskim polityku z początków 20 wieku. To samo pomyślałem sobie dziś o Wiesławie Michnikowskim.
Był prawie całe życie aktorskie związany z Teatrem Współczesnym, jednym z najmądrzejszych i najambitniejszych polskich teatrów – i w PRL, i po 1989 roku. Symbolizował absolutny perfekcjonizm zgodny z duchem teatralnej i ludzkiej mądrości Erwina Axera i Macieja Englerta. Widziałem na własne oczy jak w „Wiśniowym sadzie” z roku 1976 (reżyseria Maciej Prus) grał rólkę kancelisty, której nie dawało się zapomnieć, choć w innych inscenizacjach w ogóle nie zwracało się na nią uwagi. Musiał to cyzelować, chodziło o ton głosu, szczegóły mimiki, krok.
Uchodził za aktora komediowego i to prawda – był jednym z największych polskich komików. Ale to człowiek, który w pierwszej wersji „Tanga” Sławomira Mrożka (Axera) grał młodego Artura, w ostatniej, całkiem niedawnej (Macieja Englerta) – wuja Eugeniusza. Bawił nas, czy opowiadał o świecie, stawiał podstawowe pytania o ludzką egzystencję? I jedno i drugie. Bez niego tradycja teatralna Mrożka byłaby uboższa.
Inscenizacja „Emigrantów” tegoż Mrożka - Jerzego Kreczmara, gdzie on i Mieczysław Czechowicz (częsta para) grali polskich życiowych rozbitków na paryskim bruku, bywała krytykowana jako zbyt komediowa, lekka. Widziałem jako bardzo młody człowiek i nie zgadzam się. Kreczmar wiedział co robi. Zabrzmiało tam wszystko co powinno, łącznie z aluzyjnymi wycieczkami wobec PRL. Ci co narzekali, kierowali się w moim przekonaniem stereotypem. Mogli być nauczani przez Holoubka czy Łomnickiego, ale przez Michnikowskiego już nie.
Był też wielkim polskiego kabaretu. Każdy pamięta Niedużego z Kabaretu Starszych Panów czy szmoncesy z Dudka. Piosenki śpiewał perfekcyjnie nie mając mocnego głosu, tylko interpretację. Ale jaką! Żywiołowo śmieszny, zawsze wprowadzał do komedii czy nawet skeczu coś tragicznego. Warto zwrócić uwagę na jego oczy. Bezwiednie czy świadomie, wyrażały zatrwożenie światem.
Jak wielu polskich komików nie wykorzystany do końca przez film, pozostał mistrzem ról drugoplanowych lub ról w nie największych filmach. Ale przecież „Seksmisja” to także Ekscelencja.
Może to i dobrze, że pozostał wierny przede wszystkim teatrowi. Coraz bardziej stylowy, nie bojący się zeszpecenia, a jednak pełen klasy, nawet tam, gdzie jego postaci jej nie miały. Jego telewizyjny Podkolesin z „Ożenku” – u boku Czesława Wołłejki – w reżyserii Ewy Bonackiej to jedna z najbardziej wstrząsających, tragicznych, miniopowieści o małości człowieka. Obok. Kobuszewski, Pokora, Brusikiewicz, Anna Seniuk. Ten wielki, wychodzący od szczegółu, teatr wciąż można oglądać na ekranie.
Mam przyjaciół wśród młodych aktorów i widzę wśród nich perły. A jednak jest coś takiego, że w wyrazistości, gęstości, nawet sztuki fizycznej transformacji nie są w stanie dognać tego starszego pokolenia (na ogół, bo czasem się zdarza). Może to kwestia innej selekcji i edukacji w szkołach aktorskich, może odmiennych pokoleniowych doświadczeń – pojęcia nie mam. Michnikowski – polski Chaplin, ale nie tylko Chaplin, był nie do podrobienia.
Wielki, wielki i jeszcze raz wielki. Człowiek, który podniósł aktorstwo na absolutne wyżyny.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/360155-zaremba-umarl-wieslaw-michnikowski-polski-chaplin-ale-nie-tylko-chaplin-ktos-nie-do-podrobienia