Szkoda, że nie wiemy jak ten film by wyglądał pod batutą Krzysztofa Krauze. Wybitny twórca zmarł na raka w trakcie jego realizacji. Dokończyła go jego żona i wieloletnia partnerka filmowa Joanna Kos- Krauze. Z dobrym skutkiem, ale jednak różniącym się od najlepszych filmów Krauzego jak „Dług” czy „Plac Zbawiciela”. W trakcie zdjęć zmarł na dodatek wybitny autor zdjęć Krzysztof Ptak. Kos-Krauze miała piekielnie trudne zadanie by projekt doprowadzić do finału.
A przecież opowiada on o piekle. Piekle totalnym. Piekle, które rozpętało się w bratobójczej wojnie w Rwandzie w 1994 roku. Zginęło ponad milion ludzi. Tutsi i Hutu. Krauze patrzy na to, co działo się po ludobójstwie. O samym ludobójstwie opowiadały głośne hollywoodzkie filmy jak „Hotel Rwanda” czy „Shooting Dogs”. Polski film jest o tym, co działo się, gdy kamery świata się odwróciły od krwawej apokalipsy.
To szalenie istotne, bowiem zbyt często zapominamy o traumie, jaka powoli, ale bez litości zabija ocalałych z wojen. Krauzowie zaczęli opowieść tam, gdzie wszyscy ją kończyli.
Nie jest to film łatwy w odbiorze. „Ptaki śpiewają w Kigali” to minimalistyczny, wyciszony i mocno awangardowy obraz. Można nawet odnieść wrażenie, że to film wyrachowany. Z wieloma długimi ujęciami, które wypełniają czas akcji. Ostatecznie ciężka forma ma swoje uzasadnienie, choć trudno będzie ją zaakceptować masowemu widzowi. Szczególnie, że długie sceny pożeranych przez robaki zwierząt ocierają się o grafomanię. Rozumiem, że Krauze chciała podkreślić słowo „karaluch”, które padało podczas rzezi. Drażni dosłowność tego skojarzenia.
Przez większą część akcji jest to na szczęście film niedopowiedziany. Rozegrany w sercach i umysłach dwóch bohaterek. Polskiej ornitolog ( Jowita Budnik) i uratowanej przez nią z masakry córki współpracownika ( Eliane Umuhire). Kobiety jadą do Polski. Obie są złamane. Mają zdewastowane nerwy. Nie potrafią się odnaleźć w normalniej rzeczywistości. Są na siebie skazane i jednocześnie nie mogą znieść swojej obecności. Przypomina ona o makabrycznych przeżyciach.
To najciekawsza i jednocześnie najcięższa część filmu. Krauze poszła w rejony gęstego psychologicznego kina choć gdzieniegdzie zabiera głos w sprawie dzisiejszych problemów uchodźców. Dobrze, że nie jest on zbyt słyszalny, bo banalizuje tą konkretną historię. Historię z ukrytymi znaczeniami, emocjami zamkniętymi w spojrzeniach i gestach a nie w dialogach. Budnik i Umuhire tworzą znakomity duet. Podejrzewam, że obie panie nie będą miały na tym festiwalu konkurencji w kategorii „żeńska rola”. Pulsują od emocji, rozsadzają nimi ekran we wspólnych scenach. Widać to szczególnie u postaci ornitolożki. Jest skryta za maską, cierpi katusze. Szuka oczyszczenia.
Czy możliwe jest jednak oczyszczenie po ludobójstwie? Historia ludzkości nas uczy, że nigdy ono się nie kończy. Na pytanie afrykańskiej bohaterski dlaczego przyjaciel jej ojca nie miał oporów by zabijać jej plemię, odpowiedział: „wczoraj my, dziś wy. Kto będzie jutro?” No właśnie. Kto? O tym jest film Krauze.
4,5/6
„Ptaki śpiewają w Kigali”, reż: Joanna Kos- Krauze, dystr: Kino Świat
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/358747-adamski-z-festiwalu-w-gdyni-ptaki-spiewaja-w-kigali-film-naznaczony-smiercia-recenzja