Rafał Kosik zaczynał jako autor inteligentnej science fiction (jego „Mars” poprzedzał o ładnych parę lat „Marsjanina” Andy’ego Weira), teraz bardziej kojarzony jest z cykli powieści dla młodszych czytelników („Felix, Net i Nika”, „Amelia i Kuba”). „Różańcem” wraca do korzeni, proponując dość klasyczną fantastykę socjologiczną w świecie zbudowanym na oszałamiającym, zapierającym dech w piersiach koncepcie.
Ów koncept to pomysł połączonych ze sobą metropolii krążących w kosmosie (wizualnie przypominających tytułowy „różaniec” właśnie) po tym, jak Ziemia została zniszczona wskutek Przemiany – na czym owa Przemiana dokładnie polegała, nie bardzo wiadomo, więc wyobrażamy sobie, że planeta uległa rozwałce niczym Alderaan w „Gwiezdnych wojnach”. Pierścień Warszawa, Pierścień Kraków i kilkanaście polskich metropolii (razem oczywiście z innymi, wiemy co najmniej o Monachium) lecą sobie przed kosmos. Gdy już wiemy, co i jak, pojawia się profesor, który burzy ład i przekonująco argumentuje, że cały Różaniec jest konstrukcją fizycznie niemożliwą. Więc jaką, do diaska?!
Światowi Pierścienia Warszawa daleko od postludzkich transhumanizmów w wersji Dukaja czy Wattsa. Jest co prawda nanotechnogia, sztuczna inteligencja jako „szef wszystkich szefów” o wdzięcznej nazwie g.A.I.a. Są kompilatory żywości i trójwymiarowe drukarki potrafiące wydrukować niemal wszystko, ale ludzie porozumiewają się ze sobą telefonicznie za pomocą WT, czyli… wiadomości tekstowych. Ma to uzasadnienie fabularne, ale trochę dziwi. W każdym razie Warszawa – póki nie wspomni się o jej granicach, przestrzennym ściśnięciu czy krążącym nad głową Niesłońcu - niezbyt odbiega od tej nam znanej, jest tylko lekko podkręcona „cyberpunkowym” klimatem.
Autora bardziej interesuje nie tyle technologia, co system hiperprewencji, trochę przypominający pomysły Zajdla czy Dicka. Otóż status społeczny w powieści opiera się na PZ – Punktach Zagrożenia – przypisywanych każdemu obywatelowi. Ich wartość ciągle ulega zmianie (im mniej czynników ryzyka, im np. „bezpieczniejszy” zawód, tym wartość PZ mniejsza, a po przekroczeniu magicznej liczy bodaj 137 punktów pojawiają się Eliminatorzy i zabierają delikwenta, by – prawdopodobnie – dokonać egzekucji gdzieś w kazamatach Pierścienia. Ot, prewencyjnie w końcu – zagrażać on może potencjalnie bezpieczeństwu społeczności, a ta jest ważniejsza niż jednostka.
Sporo w powieści poświęca się uwagi na temat wyeliminowania zła, „wyleczeniu agresji międzygatunkowej”, wiadomo, to żelazny temat science fiction, przerabialiśmy już etykosferę Lema i warunkowanie w „Mechaniczej pomarańczy” Burgessa, Kosik dokłada do tego swoją cegiełkę – tworzy system, oparty na mierzeniu czynników ryzyka, który ma stworzyć idealne społeczeństwo bez zbrodni i przemocy – tu posłużyć ma temu prewencja absolutna. Filozofujące dywagacje o „prawie idealnym” są zresztą tutaj okrutnie ciekawe, pokazują, jak ułomne to zjawisko w naszej rzeczywistości, jaki ma w sobie pierwiastek losowości, nieskuteczności, niesprawiedliwości. „Albo prawo, albo sprawiedliwość, albo wolność”. Lepszy jednak nasz ułomny świat o sprzecznych ideałach niż próby podkręcenia, by działał idealnie.
I tu pewne zaskoczenie. Rafała Kosika znam z felietonów z „Nowej Fantastyce” i kojarzę jako statecznego, rozsądnego pisarza, o lekko belferskim tonie, dalekiego od skłonności rewolucyjnych – w „Różańcu” czuć jednak spore wkurzenie, i to na hiperprewencję właśnie, coś, co ogranicza wolność i co łatwo sprowadzić można do absurdu. A już jak herezja brzmią słowa, że amerykański „dziki Zachód nie był taki zły”… Hiperprewencji towarzyszy generalnie stagnacja gospodarcza i tkwienie non stop w zaklętym kręgu czegoś, co niedawno u Grzędowicza („Hel 3”) nazywało się „strategią zrównoważonego rozwoju”. U Kosika jest dość podobnie, choć stagnacja i zniewolenie sięgają głębiej. Technologia (nanotechnologia) wpływa nawet na zwykłe poczucie ciekawości – dlatego nikogo nie interesuje, co dzieje się w innych Pierścieniach, dlatego ludzie akceptują taki stan rzeczy. Darmowa papa z kompa (czyli żywność z kompilatora żywności) plus możliwe sztuczki z manipulowaniem pamięcią – więcej do szczęścia nie potrzeba. Najgorsze jest, gdyludzie nawet nie wiedzą, czego im brak i jakie potrzebę psychiczną im amputowano. „Ducha wspólnoty” czy ciekawość świata też można „wyłączyć” – wtedy żaden z zajdlowskich bohaterów, którzy żmudnie dochodzą od „nie wiem” do „wiem” po prostu nie zaistnieje.
Trochę jednak powieść zgrzyta, ma się wrażenie, że w trakcie pisania światotwórcza koncepcja ulegała sporym zmianom. Być może początkowo powieść w zamierzeniu była fantastyką bliskiego zasięgu, osadzoną w Warszawie niedalekiej przyszłości, trochę political fiction, podkreślającą zagrożenia sieciowe czy polityczne (choćby manipulacja opinią publiczną – wątek na tyle ciekawy, że mógłby być oddzielnym opowiadaniem). Sam koncept miast-Pierścieni i systemu hiperprewencji to już przykład bardziej uniwersalnej, mniej „lokalno-warszawskiej” fantastyki socjologicznej. Póki jest intryga, póki stopniowo odkrywamy kolejne zasłony rzeczywistości i piętra intrygi, jest dobrze. Pod względem dramaturgii (ale nie konceptów) powieść kiksuje w finale, główny bohater po pewnych zabiegach na psychice staje się zupełnie obcy, a „czyściec”, gdzie ląduje, jest miejscem okrutnie opresyjnym, jakby wprost z Huberatha – ma to uzasadnienie, ale ma się wrażenie, że to zupełnie inna powieść. Ciekawość czytelnika też nie do końca zostaje zaspokojona – trudno mieć satysfakcję z dość lakonicznego i niepełnego wyjaśnienia kształtu świata po tym, jak pewien profesor udowodnił, że coś tu nie gra – tak, jakby jakąś super-nanotechnologią przyszłości autor chciał uśpić ciekawość nie tylko bohaterów, ale i czytelnika.
„Różaniec” to bodaj najlepsza powieść autora w kategorii „dorosłej” science-fiction. Pomysłów tu aż nadmiar, przeintelektualizowanego teoretyzowania i dzielenia włosa na czworo jest dokładnie tyle, ile trzeba. Akcji i emocji też – kibicujemy głównemu bohaterowi, zwłaszcza, kiedy toczy boje o odzyskanie córki – bardzo to „ludzki”, a nie żaden tam „transhumanistyczny” wątek. Jeśli przyszłość w wersji „hiperprewencyjnej” nie nadejdzie, to będzie to zasługa nie tylko Korwina, ale rzeszy autorów science fiction, podnoszących regularnie kasandryczne larum. Bo co jak co, ale żadna hipotetyczna „hiperwolność” póki co nam nie grozi.
Rafał Kosik, Różaniec. Powergraph, Warszawa 2016.
4,5/6
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/357231-wirus-hiperprewencji-rozaniec-rafala-kosika