The Deuce czyli dwójka (taki jest oryginalny tytuł serialu) to potoczne określenie 42 ulicy na Manhattanie. Dziś jest to lśniąca neonami, turystyczna część okolic Times Square. W latach 70-tych XX wieku było to centrum nowojorskiej sodomy. Prostytutki, alfonsi, domy publiczne, tanie hotele, kina porno i wszechobecna włoska mafia- to oni rządzili centrum Manhattanu dopóki burmistrz Rudi Gulianni nie wypowiedział im w latach 90-tych bezwzględnej wojny. Dziś kino ma tam Disney. Zamiast tanich barów jest zaś muzeum Madame Tussaunds. Zrealizowany przez twórców m.in. „Prawa ulicy” i „Pacyfiku” serial „Kroniki Times Square” jest podróżą w czasie. To zerknięcie na Manhattan, którego już nie ma. Brudny, niebezpieczny, surowy. Dla każdego, kto odwiedza dzisiejszy Nowy Jork serial będzie smacznym kąskiem. Co jednak oferuje poza tym?
Opowieść o rodzącym się przemyśle pornograficznym, ukazanie „od kuchni” życia prostytutek i funkcjonowanie mafiozów średniego szczebla- to wszystko widzieliśmy już w kinie. W znacznie głębszym wydaniu. Scorsese w „Taksówkarzu” pokazał karzącą rękę, która „zmywa z brud” z tych samych nowojorskich ulic. „Boogie Nights” Andersona wyeksploatowało zaś świat filmów dla dorosłych. Obaj pokazali z bliska współczesną Sodomę i jej wpływ na upadek jednostki. „Kroniki Times Square” są pozbawione tego elementu. Nie tyle moralizatorskiego, ile czysto tragicznego. Brakuje mi jednej postaci, z którą można się identyfikować. Brakuje bohatera targanego sprzecznościami i wewnętrzną walką ze złem jaki go otacza. W końcu brakuje też osądzenia tego zbrukanego świata.
Nie wykluczam, że w następnym sezonie wejrzymy głębiej w bohaterów. Ostatni odcinek jest w zasadzie dopiero przyczynkiem do ciekawszej opowieści o upadku i próbie powstania. Twórcy chcą dociągnąć też serial do lat 80-tych, gdy epidemia AIDS zaczęła masakrować Nowy Jork. Kino kompleksowo o tym okresie jeszcze nie opowiedziało. Na razie to jednak tylko obietnice. „The Deuce” zachwyca historycznym klimatem jak netflixowy „The Get Down” czy bardzo zbliżony „Vinyl”. Nie oferuje jednak nic więcej niż obie produkcje.
James Franco w roli bliźniaków Vincenta i Franku Martino jest nierówny. Sprawdza się jako Frank, pogubiony barman wyjęty z ballad Springsteena. W roli niegrzecznego brata niestety ociera się o parodię młodego De Niro z „Ulic Nędzy”. Maggie Gyllenhall jako prostytutka „z dobrego domu”, dla której szczytem ambicji jest reżyserowanie kina pornograficznego imponuje oddaniem dla roli. To jednak głównie oddanie fizyczne. Owszem, dowiadujemy się co nieco o jej przeszłości. Widzimy jak w tajemnicy przyjeżdża weekendami do synka, grając zwykłą mamę. To jednak klisze, nie pozwalające dostrzec co pcha zwykłą „dziewczynę z sąsiedztwa” w paszczę prostytucji. Podły ojciec? Skrzywdzony przez „purytański system” brat? Banał.
HBO lubi szokować dosłownymi scenami erotycznymi, które tutaj wchodzą na nowy poziom. Momentami ten serial ociera się o soft pornografię. Oddaje ona realizm pokazywanego świata, czy jednak wzbogaca jakkolwiek historię? Nie. Nie oskarżam twórców o tanie skandalizowanie. Mają oni o wiele większe ambicje, co widać w tym pieczołowicie zrealizowanych epizodach. Nie widzę jednak sensu wchodzenia do piekła, jeżeli nie mam wynieść z tej wizyty żadnego morału. A tutaj go nie ma. Nie ma nawet Travisa z żółtej taksówki…
3,5/6
„Kroniki Times Square” od 11 września na HBO. Pierwszy odcinek już na HBO GO.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/356461-kroniki-z-times-square-brakuje-travisa-w-zoltej-taksowce-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.