Tym razem przygody King Konga przeniesione zostały z pierwszej połowy XX wieku w rok 1973, gdy Amerykanie wychodzą upokorzeni z Wietnamu. Czyni to „Kong: Wyspa Czaszki” mieszanką „Czasu Apokalipsy” z „Predatorem”, podlaną sosem „Jurassic Park” i nawet „Godzilli”.
Przesłanie jest jednak na wskroś tradycyjne. Natura sama się kontroluje, a ludzka ambicja, chciwość i ego ją niszczy. Tym samym ostatecznie sprowadzając zagładę na ludzkość. Nie ma ten film w sobie ideologicznego skrzywienia modnym dziś ekologizmem. To czyste hollywoodzkie widowisko o walce naukowców ochranianych w tajnej misji przez amerykańskich żołnierzy z Wietnamu z licznymi gargantuicznymi stworami na nie tkniętej przez cywilizacje wyspie. Nie ma tutaj Empire State Building z małpą strącającą samoloty. Są za to poniewierane jak natrętne ważki helikoptery, ogromne pająki i przeraźliwe gigant jaszczury. Wrażliwi widzowie ucieszą się, że tym razem Kong chroniący wyspę przez najgorszymi stworami działa w parze z nie tylko piękną blondynką o twarzy Brie Larson ( jakże inny jest finał tej „miłości”!) , ale również kilkoma twardzielami o gołębich sercach ( na czele z Tomem Hiddlestonem).
Jordan Vogt-Roberts doskonale czuje, czym jest kino przygodowe w najlepszym wydaniu. Bawi się filmowym wizerunkiem Samuela L. Jacksona i Johna Goodmana, ale kreśli też naprawdę poruszającą postać starego zagubionego w akcji żołnierza granego przez John C. Reillego. Udanie też naświetla rodzącą się traumę Amerykanów, którzy pierwszy raz na tarczy wrócili z wojny. Wszystko jest zaś skąpane jest w najlepszych hitach hipisowskiej rewolucji na czele z psychodelicznym Jefferson Airplane. Czego więc nie lubić?
5/6
„Kong: Wyspa Czaszki”, reż: Jordan Vogt-Roberts, dystr: Galapagos
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/355428-kong-wyspa-czaszki-krol-dzungli-powraca-recenzja-blu-ray