Kolejnymi odsłonami („Jessica Jones”, „Daredevil”, „Luke Cage” i „Iron Fist”) Marvel i Netlix przyzwyczaili do wysokiego poziomu swoich produkcji. Owszem, politycznie poprawne bywały te historie do bólu i kolejne odsłony z uniwersum zdawały się dowartościowywać kolejne „ałtsajderskie” grupy społeczne (odpowiednio – kobieta w raczej męskiej roli detektywa, irlandzki katolik z Hell’s Kitchen, czarnoskóry z Harlemu, wreszcie miliarder, ale taki anty-Iron Man z dalekowschodnią filozofią, postać najtrudniejsza do zaakceptowania z powodu swego nieprawdopodobieństwa).
Żeby było śmieszniej, każdy z członków tej ekipy jest na swój sposób ciepłym misiem i żaden nie jest typowym „twardzielem” – poza Jessiką Jones, która jest najbardziej „męska” w zachowaniu i chętnie kazałaby wszystkim spadać na drzewo. W „The Defenders” spotykają się wszyscy ramię w ramię, tworząc nieformalny team w celu skopania tyłka Ręce – Bardzo Złej Organizacji o korzeniach sięgających starożytności, posiadającej patent na nieśmiertelność. Czyli – nic nowego pod popkulturowym słońcem.
Znów Jessica (Krysten Ritter) będzie wkurzoną i wyzłośliwiającą się na męski świat panią detektyw. Daredevil/Matt Murdock (Charlie Cox) będzie prał łotrów, ale z „katolickim poczuciem winy”, z którym będzie musiał dawać radę podczas regularnej spowiedzi. Znów Luke Cage (Mike Colter) będzie angażował się społecznie po stronie wykluczonych z Harlemu, a Iron Fist/Danny Rand (Finn Jones) łączył miliarderowanie korporacyjne z dalekowschodnią medytacją i pierdołowatością. Ciekawe, że Luke’owi i Jessice obca jest mistyka (są jej wręcz ostentacyjnie niechętni), ale już Iron Fist i Daredevil żyją w „paradygmatach metafizycznych” (odpowiednio – katolickim i dalekowschodnim). Drużyna ni przypiął, ni wypiął? Teoretycznie tak, ale docierają się zaskakująco szybko, iskrzy może trochę początkowo między Iron Fistem a Luke’iem Cage’em – dla tego ostatniego zło ma charakter systemowy i czarnoskóry chłopak pracujący dla mafii to wina „systemu” i „uprzywilejowania” białych, a nie metafizycznego zła czy osobistego wyboru.
Wciąż jest to kawał dobrze poprowadzonej historii, choć już bez pogłębiania psychologicznego wizerunku bohaterów – jakby uznano, że pogłębiono go wystarczająco w poprzednich odsłonach. Dostajemy garść nowych informacji o Ręce, a także o niejakich Czystych i konflikcie pomiędzy tymiż frakcjami. Wciąż twórcy mają problem z czarnymi charakterami, w których mroczną charyzmę widz uwierzyłby bez zastrzeżeń – musimy zatem wierzyć na słowo. Sigourney Weaver wypada dość blado w tej funkcji, jeśli porównać ją np. z Jessiką Lange z „American Horror Story”. Albo z psycholami z „Fargo” (Billy Bob Thornton, David Thewlis). Za to charyzma aż bije od staruszka Sticka (Scott Glenn). Elektra (Elodie Yung) też daje radę, choć jako „tabula rasa” dopiero odkrywająca własną tożsamość nie ma wiele do grania poza tłuczeniem wrogów. Wszystkie poprzednie odsłony miały trzynaście epizodów – „The Defenders” ma ich raptem osiem. Biorąc pod uwagę, że twórcom zdają się kończyć pomysły, nie ma co narzekać na to, że otrzymaliśmy mniejszą dawkę rozrywki. Każdy z poprzednich seriali tego uniwersum miał swój odmienny klimat, każdy z trochę innych wzorców gatunkowych czerpał – „The Defenders” są najbardziej nijacy. Są też najmniej samodzielni z „marvelowsko-netflixowej” serii i właściwie wcześniejsze obejrzenie „Iron Fista” jest niezbędne (najnowszy serial stanowi dopełnienie wątków), ale też znajomość pozostałych części („Jessica Jones”, „Daredevil”, „Luke Cage”) będzie mile widziana. Dla fanów to oczywiście żaden problem, ale przypadkowi widzowie (o ile są tacy) zostaną wrzuceni na głęboką wodę. Ponownie też, jak w całym cyklu, poszczególne epizody mają świetne intra i rewelacyjne cliffhangery na zakończenie – co trochę dziwi, bo sposób emisji serialu (całość naraz, nie odcinek co tydzień) nie wymusza takiego podkręcania napięcia.
„The Defenders” nie oferuje nic nowego i nie ma specyficznego, odmiennego stylu, który wyróżniał „Jessikę…” i kolejne odsłony, superbohaterowie połączyli się w kupę trochę na siłę. Cała historia jest jednak opowiedziana na tyle sprawnie, że trudno oderwać się od ekranu i w kategorii pop-rozrywki wciąż sprawdza się nieźle.
3,5/6
Serial dostępny na Netflix
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/354609-the-defenders-superbohater-zbiorowy-recenzja