Niedawno znawca polskiego kina Mikołaj Mirowski przywołał sławny dialog Maćka Chełmickiego i jego dowódcy Andrzeja przy barze w hotelu Monopol. Mowa naturalnie o filmie „Popiół i diament” Andrzeja Wajdy. Pomijając symboliczno-romantyczny wymiar sceny z płonącymi szklaneczkami, mamy do czynienia z paradoksem charakterów.
To dojrzalszy Andrzej boi się bezsensu życia z dnia na dzień zakończonego efektownym umieraniem. I to on okaże się rzecznikiem wierności do końca. Jest żołnierzem. Wciąż chłopięcy Chełmicki godzi się za to z własnym życiem jako wiecznym ruchem. Ale już za kilka chwil się w tym zachwieje – pod wpływem uczucia do kobiety. I pomimo zachwiania zapłaci najwyższą cenę. Bo taki był czas.
Jak to zostało precyzyjnie, choć kilkoma pociągnięciami filmowego piórka, opowiedziane, w przestrzeni jednego hotelu i kilku ulic. A jak zagrane – przez Zbigniewa Cybulskiego i Adama Pawlikowskiego. TVP1 dzień po rocznicy Powstania przypomniała „Popiół i diament”. Mocno się ostatnio zajmowałem tamtą epoką. Zerknąłem po raz któryś.
Film Wajdy jest przedmiotem komedii omyłek. „Wyborcza” niecierpiąca „kultu wyklętych” potrafi twierdzić, że to maksimum tego, co można o tamtych czasach mądrego powiedzieć. Więc staje na gruncie symetryzmu: Maciek i komunista Szczuka są jednakowo wspaniałymi Polakami, antykomuniści strzelali do komunistów i odwrotnie – co wychodzi w scenie przesłuchania AK-owskiego syna Szczuki przez majora UB. Główną słabością nowego systemu jest konformizm przyklejających się do niego karierowiczów.
Ale tak nie było. Język rosyjski na ulicy tyleż wyzwolonego, ile zajętego miasteczka to bynajmniej nie jest ozdóbka, tło. Tyle że w roku 1958 nie sposób było tego powiedzieć. Z tego punktu widzenia „Popiół i diament” jest ułomny. I mamy wielkie pytanie: czy lepszy obraz ułomny czy żaden?
Inni oskarżają Wajdę o manipulację historią po to, aby wyklętym odmówić racji. Istotnie tak było w książce Jerzego Andrzejewskiego. W 1949 r. miał pokazać, na zlecenie Jakuba Bermana, że losy AK-owskiej młodzieży były tragiczne, ale jej wybory błędne. Jednak w filmie kręconym po przełomie październikowym dokonano korekt. Dziś symetryzm nam nie wystarcza. Ale wtedy słowa młodego Szczuki do ubeka: „A pan strzelał do wróbli?” były aktem sprawiedliwości dziejowej. Prawda, niepełnej. Niemniej widziano w tym przejaw odwilży.
Pozostaje obraz realiów. Film był kręcony przez ludzi, którzy dopiero co w tamtych czasach żyli. Obok bogatej symboliki mamy perfekcyjne detale, choćby szamoczący się w tym wszystkim, chcący się odkuć za wojenną nędzę sekretarz Drewnowski (Bogumił Kobiela). Albo warszawskie sentymenty wygnanego przez Powstanie portiera (Jan Ciecierski), które łączą go z Maćkiem. Choćby dla tych epizodów warto obejrzeć ten historycznie ułomny film.
Sam się zastawiam, co tu jest wierne. Na przykład zachowanie Maćka i jego nowej znajomej w kościele wydaje się szokujące. Rzeczywiście młody powstaniec naprawiałby obcas na ołtarzu? Może Wajda myślał kategoriami młodzieży kilkanaście lat późniejszej, tak jak przebrał Cybulskiego w ciemne okulary? Ale może tamci dzielni ludzie przeszli i widzieli w Warszawie tyle, że wyzbyli się po trosze respektu dla świętości? Z pewnością nie ma w takich scenach złej woli. Ale też trudno o pełne zaufanie.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/352931-zaremba-przed-telewizorem-prawda-ulomna