Znana z pracy słynnego małżeństwa demonologów Warrenów lalka Annabelle pojawiła się pierwszy raz w „Obecności” Jamesa Wana w 2013 roku. Sukces horroru, jak to w Hollywood, przyniósł oddzielny film, w którym lalka była w centrum wydarzeń. Nieudany. Dlatego nie wierzyłem, że opowieść poprzedzająca poprzednie filmy i skupiająca się na tym jak lalka stała się nosicielem diabolicznego zła może się udać.
Uwielbiam takie zaskoczenia. Szczególnie, że większość współczesnych horrorów o opętaniu jest efekciarska i infantylna. „Narodziny zła” przenoszą nas do lat 50-tych XX wieku. Małżeństwo Mullinsów (Anthony LaPaglia i Miranda Otto) prowadzi sielskie życie na farmie. On jest lalkarzem, który ręcznie tworzy ekskluzywne zabawki dla dzieci. Ona przykładną panią domu. Mają uroczą córeczkę, która ginie w wypadku drogowym. 12 lat później małżeństwo udostępnia swój wielki dom dla osieroconych dziewczynek, będących pod opieką siostry zakonnej ( Stephanie Sigman).
Ich dom nie jest przepełniony tylko bólem po stracie dziecka, ale również złem. Pierwotnym i łaknącym niewinnych dusz złem. Dziewczynki i zakonnica miały wnieść do domu dobro. Czyste i niewinne dobro. Takiego Zły szczególnie nienawidzi.
David F. Sandberg ( „Kiedy gasną światła”) powoli buduje napięcie. Korzysta ze wszystkich „uroków” starego domu znanego z klasycznych filmów grozy. Skrzypiące podłogi, stare skrytki, szafy i studnie, upiorny strach na wróble- wszystko to jest doskonale wykorzystane do ukazania zaciskającej się na szyi bohaterów piekielnej pętli. Niepokój początkowo zamyka się we wzroku gospodarza domu i kolejnych wizjach dziewczyn z sierocińca. Po otwarciu zakazanych drzwi zło dostaje błyskawicznie otwartą drogę do dusz niewinnych dziewcząt. Nawet jednak w tych sekwencjach nie dostajemy typowo hollywoodzkiego efekciarstwa, czego nie uniknął przecież nawet Wan w świetnej „Obecności”. Do końca Sandberg gra klimatem, odpowiednim nastrojem i nie daje historii odpłynąć w głupi krwawy horror akcji. Świetnie też łączy swoje dzieło z resztą horrorów z tego filmowego „uniwersum” i zapowiada przyszłoroczny „The Nun”.
Najważniejsze, że reżyser nie pominął przy tym katolickiej optyki. Nie tylko zakonnica i duchowni są tutaj herosami walczącymi ze złem, ale wybrzmiewa w filmie istotna prawda o bólu i cierpieniu. Należy się godzić z wyrokami Boga. Zły zawsze skorzysta z zaproszenia. Szczególnie zranionych i zbłąkanych dusz.
4,5/6
„Annabelle. Narodziny zła”, reż: David F. Sandberg, dystr: Warner Bros
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/352844-annabelle-narodziny-zla-w-koncu-laleczka-naprawde-straszy-recenzja