Są filmy, które nie niosą wielkich przesłań, a lubi się je oglądać wiele razy. Ja tak mam z pojawiającą się czasem (ostatnio w Polsacie) „Szkołą zgorszenia”. Nakręcił ten film w 2008 r. Brett Simon, młody reżyser, który jak do tej pory ma na koncie tylko dwa dzieła.
Tytuł amerykański brzmi: „The Assasination of A High School President” – przy czym chodzi tu nie o zabójstwo, lecz o„obalenie”, high school to liceum, a prezydent jest uczniem, przewodniczącym samorządu. Mamy do czynienia z jednym z wielu amerykańskich filmów szkolnych. To w liceum siała zniszczenie Carrie, Buffy walczyła z wampirami, a psychopaci mordowali. Ale większość tych filmów to komedie albo obyczajowe obrazki. Po raz setny oglądamy szkolną drużynę z trenerem i cheerleaderkami, złożony z tych samych od Maine po Oregon rytuałów bal maturalny, prześladowania kujonów przez luzaków etc.
Jest tego tak dużo, bo w amerykańskiej kinematografii dużo jest wszystkiego? To chyba coś więcej, cechą wielu tych filmów jest przekonanie, że szkolne traumy rzutują na całe życie, a kształtujące się wtedy hierarchie są istotą, ale czasem przekleństwem społeczeństwa. Dojmującą obserwacją jest samotność. Zasada chodzenia z różnymi grupami na różne zajęcia niby gwarantuje wolność, ale potęguje alienację. Mamy też kronikę przemian obyczajowych. Młodzież jest czułą ich membraną.
Simon wybrał miejsce konkretne: liceum katolickie pokazane z sarkastycznym humorem. Miejsce wyciągniętych T-shirtów zajęły szkolne mundurki z krawatami. W tle mamy ekscentrycznego księdza uczącego hiszpańskiego, a bohaterowie, zamożniejsi niż ich rówieśnicy, noszą irlandzkie albo włoskie nazwiska. Ale socjologiczne obserwacje są czynione mimochodem. Instytucja ani nie jest demaskowana, ani chwalona. To w dużej mierze dekoracja, ci młodzi ludzie palą trawkę i idą z sobą do łóżka przy okazji imprezy. Autorzy scenariusza tego nie demonizują ani nie próbują nauczać o buncie przeciw hipokryzji. Tak po prostu jest.
Wszystko to tło do kryminalnej intrygi, w której ktoś próbuje kogoś oszukać, a kogoś innego wrobić. Bystry, choć niedoceniany Bobby Funke (Reece Thompson), redaktor szkolnej gazetki (kolejna amerykańska instytucja), w pogoni za dziennikarską prekarierą staje się detektywem. W ostateczności pomimo kpiarskiego tonu opowieści przychodzi mu się zmierzyć nie tylko ze złem, lecz i z życiowym rozczarowaniem. Kiedy zakocha się w ślicznej koleżance, bogatej Włoszce (Mischa Barton), ich więź okaże się iluzją związaną z kryminalną aferą.
Mamy też obserwacje ważne i smutne. Te dzieciaki są tak samodzielne, że nie poznajemy ich rodziców (co w innych szkolnych filmach jest regułą). Są również samotne. Prymusi biorą amfę przed testami, a w momencie próby nikt nie stara się Bobby’emu pomóc. Dziwną, dwuznaczną postacią okazuje się dyrektor, weteran wojny w Iraku z ironią grany przez Bruce’a Willisa. Budzi sympatię swym nonszalanckim niedostosowaniem do współczesności. A zarazem jest mało przydatny, kiedy trzeba się zmierzyć z przyziemnym wyzwaniem.
Film zostawia nas bez moralnej pewności. Czy Bobby stanąłby po stronie dobra tak ochoczo, gdyby nie poczuł się zdradzony? A równocześnie wiem, co mnie tu tak pociąga. Jego autorzy w jakiś szczególny sposób lubią ten ułomny świat.
PIOTR ZAREMBA
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/350069-zaremba-przed-telewizorem-samotnosc-licealisty
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.