Brawurowe kino akcji wcale tak często na naszych ekranach nie gości. Ten film to połączenie kwintesencji tego gatunku z subtelną komedią i licealnym romansem. Do tego złożona z największych klasycznych hitów muzycznych amerykańskiego pop ścieżka dźwiękowa wgniata w fotel nie mniej niż prędkość przeszywających ekran samochodów.
Baby (Ansel Elgort) jest zamkniętym w sobie młodzieńcem. Z słuchawkami na uszach, w ciemnych okularach wygląda jak James Deana XXI wieku. Kryje w sobie głęboki sekret, który w tym dosyć autoparodystycznym filmie wiarygodnie wybrzmiewa. Baby jest genialnym kierowcą, który działa w złodziejskiej grupie tajemniczego Doca (Kevin Spacey). Mimo dziecinnego wyglądu potrafi uciec z każdej policyjnej obławy. Nigdy jednak nie pozbywa się z uszu słuchawek, gdzie lecą hity m.in…Queen. Baby pracując dla złodziei, spłaca dawny dług. Poznając piękną kelnerkę Debbie (Lili James) zamierza porzucić przestępczą ścieżkę.
Historia wyświechtana, ale za to jak podana! W filmie Edgara Wrighta jest cała tradycja amerykańskiego kina sensacyjnego. Pościgi dorównują tym z „Bullita”, jest smacznie ugryziony mit Bonnie i Clyde i doskonale komiksowy czarny charakter wyjęty z najlepszych filmów lat 80-tych. Każda ucieczka Baby jest w rytmie granej na jego IPodzie piosenki. Wright z doskonałym wyczuciem rytmu prowadzi zaś akcję filmu. Bawi się konwencją autoironicznie spoglądając na klasyczne kino akcji. A jednak nie unika zacnego morału.
„Baby drive” to nie tylko rollercoaster sensacyjny, ale opowieść o ucieczce przed traumami dzieciństwa i wspomnieniami. To też historia gonitwy za…miłością. Wakacyjna rozrywka w najlepszym wydaniu.
5/6
„Baby driver”, reż: Edgar Wright, dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/347780-baby-driver-brawurowe-kino-akcji-recenzja