Kolejna książka Łukasza Orbitowskiego to niestety nie zapowiadany „Exodus”, a wypisy z bloga, przycięte do jednej piątej, podane w niechronologicznej kolejności i podrasowane tu i ówdzie. Kto zerkał na „Tydzień z głowy” nieregularnie, ma okazję teraz zapoznać się z „the best of”. Od strony edytorskiej książka jest świetnie wydana, niemal jak album (kwadratowy format i lepszej jakości papier). Luksusowe wydanie sugeruje, że to jakaś celebrycka lektura dla dobrze sytuowanej klasy średniej – nic bardziej błędnego. Można było książkę redakcyjnie dopieścić – np. wyjaśnić tajemnicze skróty typu JŻ, ST, JD i WS (jako tako zorientowani będą wiedzieć, co – a raczej kto – kryje się za tymi inicjałami, ale przecież nie wszyscy). O indeksie nazwisk nawet nie marzę, ale brak tu nawet spisu treści czy choćby orientacyjnych dat powstawania wpisów.
Niemniej warto sięgnąć po „Rzeczy…”, Orbitowski ma lekkie pióro, jego wpisy blogowe to właściwie porządne felietony tudzież różnego sortu miniatury literackie. Dowiemy się, co Orbitowski sądzi o serialu „The Walking Dead”, przeczytamy trawestację „Listów starego diabła do młodego” C. S. Lewisa (będącą czymś pomiędzy hołdem a zgrywą), wreszcie poznamy strategię pisarską – dlaczego ten „polski Stephen King” tak upodobał sobie horror i „budzenie trwogi”. Poznamy inspiracje – a jakże, muzyce metalowej zawdzięcza Orbitowski umiejętność „walenia czytelnikowi między oczy”. W młodości przeżył fascynację Tolkienem, ale to orki miał za stworzenia o wiele bardziej interesujące od nudnych i niewiarygodnych elfów i hobbitów. Znajdziemy trochę okruchów biograficznych – przyszyły laureat Paszportu Polityki handlował książkami w wieku lat trzynastu (niech żyje raczkujący kapitalizm!), miał też ważny „epizod menelski” w wieku lat dwudziestu, co nie przeszkodziło mu relatywnie szybko osiągnąć literacki parnas. Pokolenie 30+ i 40- odnajdzie się w tych wspominkach, podobnie zresztą jak w jego prozie.
Teraz Orbitowski postrzega siebie jako wiecznego wędrowca, nieufnego wobec stałych punktów odniesienia. Ojczyzna, religia, Bóg – to wszystko fantomy. Można wyłuskać opinie o Polsce, które również nie spodobają się osobom patriotycznie nastawionym – ale to wciąż nie jest Twardoch level. Wczoraj Polska, dziś Kopenhaga, jutro może jakaś wysepka na Karaibach.
Orbitowski określa się też jako „wrażliwy macho”, wrażliwość jest w literaturze absolutnie niezbędnym warunkiem twórczości, a twardoskórność, by odnieść sukces w literackiej dżungli – autorowi „Innej duszy” udała się ta sztuka, 99 procent polskich literatów może mu pozazdrościć. Poza pisaniem bestsellerowych książek, prowadzeniem bloga, „Dezerterów” i popkulturową publicystyką znajduje czas na siłownię, granie na konsoli, koncerty metalowe i picie alkoholu – dość to nietypowe, jak na pisarza, zainteresowania – może poza tym ostatnim.
Światopoglądowo Łukasz stoi mniej więcej tam, gdzie Szczepan Twardoch – życie jest najwyższą (i jedyną) wartością, bo albo żre nas wszystkich Drach/kaszalot/lewiatan (Twardoch) albo wszyscy jedziemy na tym samym wózku, który i tak w końcu runie w przepaść (Orbitowski). Od życia nie są ważniejsze ani wspomniane „fantomy”, ani też np. zdrowy tryb życia czy nadmierny intelektualizm. To może buddyzm? Też nie, to „jedna z najbardziej zdegenerowanych filozofii”. Jak na pisarza tworzącego horrory, dziwić może ostentacyjnie podkreślana „antymetafizyczność” – o własnej prozie Orbitowski pisze, że ma wzbudzać przerażenie i trwogę przed pustką i nicością, nie przed wydumanym piekłem i „mroczną stroną”, jak to w założeniach powinny czynić horrory. Czasem zupełnie niekoszenie zerka w stronę okultyzmu i Crowleya, ale też bez większego przekonania – gdyby na poważnie uwierzył w diabła, musiałby uwierzyć i w Boga.
Orbitowski konsekwentnie unika też polityki. Strategia przynosi profity – ilość środowisk i subkultur, które chętnie widziałyby go u siebie, jest olbrzymia. „Polityka” i, „Gazeta Wyborcza”, „Fronda Lux” i TVP Kultura, gdzie z powodzeniem prowadzi „Dezerterów”. Poglądy poglądami, horror horrorem, ale widać u niego autentyczną ciekawość drugiego człowieka i chęć dialogu. Nie mam pojęcia, czy Orbitowski jest kryptosatanistą (jak sądzi Wojciech Wencel) czy przeciwnie, kryptochrześcijaninem (o czym może świadczyć choćby pochylanie się z szacunkiem nad menelami i loserami rozmaitego autoramentu czy pewien rodzaj zdrowego dystansu do tzw. „światowych wartości” jak sława czy pieniądze i do samego siebie wreszcie).
Apetytu „Rzeczy…” do końca nie zaspokoją, ale są niezłą przystawką przed długo zapowiadanym „Exodusem” i pozwalają poznać świat Orbitowskiego od zaplecza. Miło i przyjemnie nie będzie zawsze i kto wie, może mamusie ostrzegające swoje pociechy przed tym osiłkowatym panem z TVP Kultura mają trochę racji…
Łukasz Orbitowski, Rzeczy utracone. Notatki człowieka posttowarzyskiego. Zwierciadło, Warszawa 2017.
4/6
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/345016-orbitowanie-bez-cukru-rzeczy-utracone-lukasza-orbitowskiego-recenzja