Z ciekawością zerknąłem na „Vanilla Sky” Camerona Crowe’a. To remake hiszpańskiego filmu „Otwórz oczy”, ale ja znam tylko hollywoodzką podróbkę. Kiedyś mnie ta historia odrobinę zdołowała. Ale zapamiętałem niewiele: obrażenia były powierzchowne.
Teraz postanowiłem sobie ten film przypomnieć na nowym kanale Metro. Zaciekawił mnie, choć byłoby przesadą twierdzić, że go znowu przeżyłem. Męki bogatego młodzieńca, oszpeconego poniekąd przez zazdrosną kochankę, ukaranego za swój hedonizm, a potem już tylko stającego wobec życiowych zagadek, były ode mnie dalej niż za pierwszym razem. Ale fabularne przewrotki, zabawa świadomością, życie we śnie – owszem, zrobili to sprawnie.
To klasyczny film obsadzony przez gwiazdy – Tom Cruise miota się między Cameron Diaz i Penélope Cruz, jego przyjacielem jest Jason Lee, potem prześladuje go psychiatra Kurt Russell, a drugoplanowe rólki obsadzają zimna jak lód Tilda Swinton i charakterystyczny do bólu Timothy Spall. Nawet jeśli to bardziej konfekcja (ulubione sformułowanie krytyków), to zręcznie imituje refleksje życiowe, a zostawia nas z niekreśloną melancholią. Z pytaniem, czym jest życie, a czym śmierć. Choć na realny dramatyzm wynikły z tego pytania Crowe (i pewnie jego hiszpański poprzednik) jakoś się zdecydować nie mogą.
Pozostałem jednak z realnym podziwem dla Toma Cruise’a. Jest cały czas na ekranie i przykuwa uwagę mimo banału nie których kwestii. A ja przypominam sobie, kiedy mnie naprawdę zadziwił. Na pewno w „Magnolii” Paula Thomasa Andersona, kiedy zza mrocznej twarzy aroganckiego speca od show wychodził człowiek nieszczęśliwy. Może w „Wojnie światów”, gdzie z rutyny filmu katastroficznego wyławiamy ojca nieudacznika walczącego o akceptację dzieci. Itd.
Czasem śmiejemy się z kina amerykańskiego jako powierzchownego i efekciarskiego. A przecież ten przystojniak i gwiazdor filmów akcji jest po prostu profesjonalnym, wiedzącym, co nam chce przekazać, aktorem. To samo da się powiedzieć o takich postaciach jak Brad Pitt, Matt Damon, Josh Hartnett, nie mówiąc o mistrzu transformacji Johnnym Deppie. Z paniami jest zresztą podobnie – choćby z tymi, które osaczają tu bogatego i pięknego Davida.
W Polsce mamy inną sytuację. Podobno szkoły aktorskie coraz mocniej tępią kandydatów charakterystycznych. Taki Jan Kociniak miałby dziś niewielkie szanse. A zarazem wciąż w młodym i średnim pokoleniu najlepsi są aktorzy o urodzie przeciętnej. Marcin Dorociński to wyjątek.
Z czego to się bierze? Pojęcia nie mam. Za to mój respekt do amerykańskiego profesjonalizmu tylko się umacnia.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/343927-zaremba-przed-telewizorem-cruise-zawodowiec
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.