Michał Römer - dziedzic wywodzącego się z XVI-wiecznych Inflant rodu, prawnuk jenerałów, uczonych, malarzy i zesłańców, płynnie władający nie tylko, co oczywiste, polskim, rosyjskim, łaciną, francuskim i niemieckim, lecz również litewskim, ówczesnym białoruskim i podstawami łotewskiego, student Petersburga, Krakowa i Paryża, był najwybitniejszym może przedstawicielem formacji „krajowców” – i najdoskonalszym może, aż przerysowanym przykładem „obywatela Wielkiego Księstwa”. Jego dzienniki, obejmujące lata 1911-1945 - najobszerniejsze (ze znanych historykom) w polskiej spuściźnie dwudziestowiecznej, liczące kilkadziesiąt tomów – zaczynają właśnie ukazywać się nakładem „Karty”, po grantowym wsparciu przez Narodowy Program Rozwoju Humanistyki. Nawet dziś ich pełna edycja możliwa będzie jedynie w postaci cyfrowej: poszczególne tomy przypominają rozmiarami książki telefoniczne z przedkomórkowych czasów – i to książki telefoniczne nie Wilna czy Warszawy, lecz Nowego Jorku.
Powiedzieć, że tomy te będą kopalnią faktów dla historyków Litwy, II RP i Europy Środowej to banał. Ja jednak patrzę na nie również jako „widmową”, niedoszłą powieść kresową, która - gdyby czytać te zapiski w trybie nie świadectwa czasów, lecz fikcji literackiej - zakasowałaby zarówno „Wojnę i sezon”, jak „Drogę donikąd”, jak dziesiątki innych świetnych skądinąd dzieł. Sporządzony piórem Römera portret „Litwy” ekscentryków i odludków, aptekarzy, adwokatów i starowierów, chasydów, kolejarzy i szansonistek z Odessy, Litwy wielu języków i wiar, jest tak nieprawdopodobnie plastyczny, że każe zadać sobie pytanie o arbitralność podziałów na „literaturę” i „źródła”.
To, że dzienniki Römera, cudem ocalałe pod rządami Sowietów wśród rękopiśmiennych szpargałów uniwersyteckich i muzealnych, ukazują się dopiero teraz, dzieje się oczywiście ze szkodą dla pamięci i wielu prac historycznych, których autorzy skazani byli na spekulacje, niewiele wiedząc o szczegółach kowieńskich misji osobistego emisariusza Piłsudskiego, który w pewnym momencie chciał widzieć Römera premierem polsko-litewskiego rządu z siedzibą w Wilnie. Z tego, że ukazują się drukiem tak późno, radzi mogliby być – mówię to oczywiście półżartem - właściwie tylko dwaj autorzy, obaj już dziś w zaświatach: Michał Pawlikowski i Józef Mackiewicz. Gdyby ukazały się wcześniej, mogliby się obawiać oskarżeń nie o plagiat, rzecz jasna, ale o wtórność: Litwa wielu narodów opisana została przez Michała Römera z równie szerokim oddechem i smutkiem, co w ich powieściach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/343817-ksiazka-telefoniczna-wielkiego-ksiestwa-o-cudem-ocalalych-dziennikach-michala-romera