Od kilku lat Hollywood bardzo chętnie odgrzewa najpopularniejsze potrawy. Większość jest mało smaczna, choć zdarzają się nawet i arcydzieła smaku ( nowy „Mad Max”). Ten film jednak pobija rekordy wywoływania rozstroju żołądka.
Nie wiem, kto wpadł na pomysł by naprawdę przerażające japońskie dzieło Hideo Nakaty i świetną amerykańską przeróbkę Gore’a Verbińskiego tak bardzo zepsuć. Powinien ten ktoś wpaść do studni ze wstydu i już nigdy nie zobaczyć telewizora. Szczególnie tego, z którego wychodzi zjawa w serii „Ring”. Nie ma w „Rings” ( błyskotliwa doprawdy zmiana tytułu) ani jednego oryginalnego pomysłu, którego nie widzielibyśmy w setkach podobnych horrorów. Ba, najlepsze sceny zostały i tak zdradzone w zwiastunie, co pokazuje, że nawet na poziomie promocji twórcy tego koszmarku poradzili sobie jak Stonoga w prowokacjach przeciwko PiS.
Broni się jedynie otwierająca scena samolotowa, którą jednak szybko zapominamy przygnieceni poczuciem zmęczenia ogranymi fabularnymi rozwiązaniami. Wynajęcie do nakręcenia tego filmu Hiszpana Francisco Javiera Gutiérreza nasuwa skojarzenie z kazaniem pierwszemu lepszemu mieszkańcowi Palermo zrobienia pizzy i oczekiwania, że będzie pyszna, tylko dlatego, że zrobiły ją ręce Włocha. Widać drodzy producenci z Hollywood, że nie każdy Hiszpan wysysa umiejętność straszenia z mlekiem matki. Naszpikowany aktorami znanymi z młodzieżowych seriali „Rings” jest wtórny, nudny i męczy jak wyciągane w jednej ze scen włosy zjawy z ust bohatera. W sumie proste „blee” wystarczyłoby za całą recenzję tego filmidła.
1,5/6
„Rings”, reż: Francisco Javiera Gutiérreza, dystr: Imperial Cinepix
Łukasz Adamski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/343170-rings-krag-wstydu-recenzja-dvd