Czekanie na powrót „Twin Peaks” to jedna z ostatnich rzeczy, jakie są w stanie połączyć Polaków – od lewaków po prawicowego wiceministra, mego znajomego z Facebooka.
Powtórzę: kiedyś to była podróż. Od pierwszych odcinków naładowanych naturalizmem i słabo skrywanym okrucieństwem (znalezienie ciała Laury Palmer, rozpacz miasteczka po niej), przez elementy niemal bajkowe nagle pojawiające się obok poważnego śledztwa, aż po magię, olbrzymy i karły, dziwne postaci przemawiające zniekształconym językiem w Czarnej Chacie. Mniej ludzi pamięta choćby dużą jak na 1991 r. obyczajową drastyczność: dziewczyna mordowana przez ojca, prostytucja licealistek. Mekka turystów w lesistym stanie Waszyngton zaczęła się jawić po latach jako raj.
Kupiły to masy ludzi, nawet jeśli drugi sezon zaczął się rozłazić, niepokoić podążaniem donikąd. Mnie niepokoił mniej, ja akceptuję także cięższego, niezrozumiałego Davida Lyncha. Nie wszyscy pamiętają, że z serialu zrezygnowano, uznając, że Lynch wyczerpał możliwości. Ale zakończenie bez zamknięcia dawało możliwość eksperymentu z powrotem.
Jak zauważono (nieoceniony Łukasz Adamski), nowe „Miasteczko Twin Peaks” nie próbuje być podobne do starego. Tam zwłaszcza pierwsze odcinki były naładowane dzianiem się, wrzucaniem nowych postaci, niespodziankami. Tu wszystko się wlecze, teoretycznie w klimatach znanych z „Mulholland Drive” czy „Zaginionej autostrady”. Bohaterowie zmieniają się jeden w drugiego albo znikają, mamy długo celebrowane sekwencje w dziwacznych miejscach. Rzadko w tytułowej miejscowości, akcja inaczej niż w tamtym „Twin Peaks” skacze po Ameryce.
Czytaj również:„Twin Peaks”. Lynch znów zachwyca. Ależ to jest dobre! RECENZJA
Marek Horodniczy przypuszcza, że powolne tempo to kolejny żart ekscentryka z zanadto śpieszącego się świata. Ale w „Mulholland Drive” jakoś znajdowałem powód, aby kilka minut wpatrywać się w jeden punkt. Tu po czwartym odcinku reaguję niecierpliwością. Oczywiście jest niezawodna recepta na zainteresowanie: kronika towarzyska, powrót do dawnych postaci, postarzałych, nie wszystkich, ale jakoś nas ciekawiących. Jeden z moich ulubionych bohaterów Bobby Briggs, syn tajemniczego badacza UFO, majora Briggsa, jest… policjantem. Kto pamięta długowłosego awanturnika i palacza trawki, musi się uśmiechnąć.
Co jeszcze pociąga? Jakieś strzępy klimatu, zabawne zespoły muzyczne w knajpach, kawałki celowo nienaturalnych dialogów. Prawie w ogóle nie ma jednak humoru, może poza podobno już kultową sceną rozbijania banku w kasynie przez cudownie odrodzonego agenta Coopera. Nawet sam Lynch jako głuchy oficer FBI mało jest zabawny, a był. Co więc będzie dalej? Co nas czeka?
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/342756-zaremba-przed-telewizorem-cooper-bez-humoru
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.