Jako wokalista zadebiutował w 1972 r. na X festiwalu piosenki polskiej w Opolu utworem „Tak to ty”.
W tym samym roku zrealizował swój pierwszy recital telewizyjny pt. „Wieczór bez gwiazd”. Wkrótce potem jego kompozycje i piosenki zaczęli doceniać jurorzy festiwali w całej Polsce. Łącznie nagrał siedem albumów m.in. „Dusze kobiet”, „Obok siebie” czy „Platynowa”. Ostatnia praca - „1976: A Space Odyssey” - ukazała się dwa lata temu i zyskała status złotej płyty, dzięki współpracy Wodeckiego z zespołem Mitch and Mitch.
Album, wydany w 1976 r., nie podbił polskich list przebojów. W końcu, jak przyznawał, o płycie „Zbigniew Wodecki” zapomniał nawet jej autor. O pracy przypomnieli muzykowi członkowie formacji Mitch and Mitch, którzy zaprezentowali materiał z lat 70. w jego uwspółcześnionej formie podczas OFF Festivalu. Młoda publiczność nie tylko zaakceptowała wokalistę z „epoki rodziców”, ale jego koncert i album stały się jednymi z najważniejszych wydarzeń muzycznych roku.
„Typowy brak wiary we własne siły”
— oceniał Wodecki po latach.
„Jakoś nie wierzyłem, żeby ten debiut był szczególnie fajny. Niby mi się ta płyta podobała, muzycy ją chwalili, ale nic poza tym. Co innego się wtedy puszczało”
— mówił artysta, który w momencie nagrywania płyty miał 26 lat.
„Ale pamiętam taki moment, kiedy po nagraniu „Zacznij od Bacha” z Orkiestrą Polskiego Radia i Telewizji prowadzoną przez Andrzeja Trzaskowskiego podszedł do mnie pewien facet i pyta: +To pan to nagrał?+. Odpowiedziałem, że ja. Pokiwał głową i poszedł. Na to ktoś podbiega do mnie i mówi: „Wiesz kto to był?! Władysław Szpilman”+. Wielki pianista. No więc muzykom się podobało, lubili to grać. Ale resztą rządził ówczesny rynek”
— dodał.
Jak podkreślił Metz, Wodecki „potrafił śpiewać, grać na trąbce, prowadzić koncert z fantastyczną lekkością. Jako jedyny chyba narodził się po raz kolejny po kilkudziesięciu latach i to dla zupełnie innej publiczności, robiąc z zespołem Mitch and Mitch swoją klasyczną, choć nieco zapomnianą płytę. Myślę, że była to unikatowa postać pod każdym względem” - ocenił.
Umer wspomniała natomiast zdziwienie artysty, gdy „po wydaniu płyty z zespołem Mitch and Mitch udzielał wywiadów, w których mówił, że sam nie wie, co się dzieje - że młodsze pokolenie wzięło go za swojego rówieśnika”.
Cieszył się bardzo tym, że nie tylko dzieci, z powodu „Pszczółki Mai”, go znają, ale że akceptuje go także młode pokolenie. Odszedł w momencie największego uznania”
— podkreśliła.
Jak sam mówił, „to, że udało mi się przez tyle lat utrzymać na powierzchni mętnej wody naszego show-biznesu, to na pewno pochodna tego, że łaziłem po kuchni, po pokojach, po salach szkolnych i ćwiczyłem gamy, tercje, oktawy, utwory Bacha czy Beethovena”.
„Otarłem się o różne estrady i zespoły. Cały czas przebywałem w środowisku świetnych ludzi, prawdziwych autorytetów. Jak się żyło w takim tyglu to była większa szansa, że się trafi na swój czas i odpowiedni moment. Dlatego życzę wszystkim młodym, żeby pracowali nad sobą, ćwiczyli i nie załamywali się”
— podkreślił Wodecki, który sam marzył, by promować młodych zdolnych ludzi.
Nie zdążył wystąpić na koncertach „Mój jubileusz”, które planował jesienią 2017 r.
ansa/Interia/ TVN24/ Twitter, PAP / mall
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jako wokalista zadebiutował w 1972 r. na X festiwalu piosenki polskiej w Opolu utworem „Tak to ty”.
W tym samym roku zrealizował swój pierwszy recital telewizyjny pt. „Wieczór bez gwiazd”. Wkrótce potem jego kompozycje i piosenki zaczęli doceniać jurorzy festiwali w całej Polsce. Łącznie nagrał siedem albumów m.in. „Dusze kobiet”, „Obok siebie” czy „Platynowa”. Ostatnia praca - „1976: A Space Odyssey” - ukazała się dwa lata temu i zyskała status złotej płyty, dzięki współpracy Wodeckiego z zespołem Mitch and Mitch.
Album, wydany w 1976 r., nie podbił polskich list przebojów. W końcu, jak przyznawał, o płycie „Zbigniew Wodecki” zapomniał nawet jej autor. O pracy przypomnieli muzykowi członkowie formacji Mitch and Mitch, którzy zaprezentowali materiał z lat 70. w jego uwspółcześnionej formie podczas OFF Festivalu. Młoda publiczność nie tylko zaakceptowała wokalistę z „epoki rodziców”, ale jego koncert i album stały się jednymi z najważniejszych wydarzeń muzycznych roku.
„Typowy brak wiary we własne siły”
— oceniał Wodecki po latach.
„Jakoś nie wierzyłem, żeby ten debiut był szczególnie fajny. Niby mi się ta płyta podobała, muzycy ją chwalili, ale nic poza tym. Co innego się wtedy puszczało”
— mówił artysta, który w momencie nagrywania płyty miał 26 lat.
„Ale pamiętam taki moment, kiedy po nagraniu „Zacznij od Bacha” z Orkiestrą Polskiego Radia i Telewizji prowadzoną przez Andrzeja Trzaskowskiego podszedł do mnie pewien facet i pyta: +To pan to nagrał?+. Odpowiedziałem, że ja. Pokiwał głową i poszedł. Na to ktoś podbiega do mnie i mówi: „Wiesz kto to był?! Władysław Szpilman”+. Wielki pianista. No więc muzykom się podobało, lubili to grać. Ale resztą rządził ówczesny rynek”
— dodał.
Jak podkreślił Metz, Wodecki „potrafił śpiewać, grać na trąbce, prowadzić koncert z fantastyczną lekkością. Jako jedyny chyba narodził się po raz kolejny po kilkudziesięciu latach i to dla zupełnie innej publiczności, robiąc z zespołem Mitch and Mitch swoją klasyczną, choć nieco zapomnianą płytę. Myślę, że była to unikatowa postać pod każdym względem” - ocenił.
Umer wspomniała natomiast zdziwienie artysty, gdy „po wydaniu płyty z zespołem Mitch and Mitch udzielał wywiadów, w których mówił, że sam nie wie, co się dzieje - że młodsze pokolenie wzięło go za swojego rówieśnika”.
Cieszył się bardzo tym, że nie tylko dzieci, z powodu „Pszczółki Mai”, go znają, ale że akceptuje go także młode pokolenie. Odszedł w momencie największego uznania”
— podkreśliła.
Jak sam mówił, „to, że udało mi się przez tyle lat utrzymać na powierzchni mętnej wody naszego show-biznesu, to na pewno pochodna tego, że łaziłem po kuchni, po pokojach, po salach szkolnych i ćwiczyłem gamy, tercje, oktawy, utwory Bacha czy Beethovena”.
„Otarłem się o różne estrady i zespoły. Cały czas przebywałem w środowisku świetnych ludzi, prawdziwych autorytetów. Jak się żyło w takim tyglu to była większa szansa, że się trafi na swój czas i odpowiedni moment. Dlatego życzę wszystkim młodym, żeby pracowali nad sobą, ćwiczyli i nie załamywali się”
— podkreślił Wodecki, który sam marzył, by promować młodych zdolnych ludzi.
Nie zdążył wystąpić na koncertach „Mój jubileusz”, które planował jesienią 2017 r.
ansa/Interia/ TVN24/ Twitter, PAP / mall
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/340842-zbigniew-wodecki-nie-zyje-wybitny-muzyk-i-wokalista-przegral-walke-z-choroba-mial-67-lat?strona=2