Nie należę do maniakalnych fanów „Obcego” więc nie czekałem na nową odsłonę kultowej sagi z wypiekami na twarzy. Choć moją ulubioną część nakręcił James Cameron, to bardzo cenię pierwszy film Ridleya Scotta z 1979 roku, który wytyczył nowe kierunki całemu horrorowi. Teraz Scott postanowił wskoczyć do znanej wody i na nowo opowiedzieć historię walki ludzi i androidów z przerażającymi stworami z kosmosu. Niezadowolony z poprzednich sequeli filmu, tym razem chce mieć kontrolę nad swoim dzieckiem. Dlatego rozpoczął kilka lat temu nową sagę „Prometeuszem”. Nowy „Obcy” nie ma wiele wspólnego z czterema filmami z Ripley w centrum opowieści. Nie ma też specyficznego klimatu starej serii.
Szkielet historii jest znany w pierwszego filmu. Scott bardziej zrobił remake niż prequel swojego dzieła, choć nie zrywa z nim radykalnie. Oto statek „Przymierze”, który przewozi tysiące kolonizatorów ( oraz ludzkie embriony) mających zasiedlić nową planetę, dostaje tajemniczy sygnał. Załoga postanawia zboczyć z kursu i na tajemniczej planecie zbadać jego pochodzenie. Planeta, jak można się łatwo domyślić, jest zamieszkana przez Obcych. Żyje na niej też znany z filmu „Prometeusz” android David ( Michael Fassenbender). Jego spotkanie z nowocześniejszą wersją androida towarzyszącego przybyszom ( również gra go Fassenbender) naznaczy całość nowej sagi Scotta.
Brytyjczyk nie rezygnuje z nawiązania do klimatu swojego pierwszego filmu. Nawet postacie są podobnie skonstruowane. Ba, grająca drugiego kapitana Daniels Katherine Waterston jest wręcz fizycznie wzorowana na Ripley z „Ósmego pasażera Nostromo”. Kto wie czy to nie jej nowa wersja, którą Scott rozwinie w końcu według wyłącznie swoich wyobrażeń. Mamy więc klaustrofobia statku kosmicznego, Obcy jak w najlepszych horrorach wychodzi z mroki i cienia, a krew i flaki wypływają jak w rasowych slasherach. A jednak trudno wyczuć ducha oryginału.
Scott pakuje do tego filmu całą masę odwołań do kina s-fi. Jest wątek transhumanizmu rodem z „Blade Runnera”, pojawia się odwołanie do wątków biblijnych ( upadły anioł buduje piekło), nadczłowiek gra Wagnera (sic!) a wszystko podlewa wyjątkowo skondensowana dawka pesymizmu. Fassenbender jest znakomity w roli robota. Jest zimny i bezwzględny. Przejmuje od swoich stwórców wszystko, co najgorsze. Z drugiej strony jest im całkowicie oddany. Czy jednak robi to przez zaprogramowanie czy z miłości? A może nauczył się ludzkiego wyrachowania i cynizmu? Pragnie bowiem tworzyć jak jego stwórca. Chce być mu równy. Stawiając się w miejscu swojego boga jest jednak jego karykaturą. Android staje się w tym względzie postacią archetypiczną, a nawet biblijną.
Scott pokazując skąd wziął się Obcy, zdziera z filmu najważniejszą tajemnicę. Wprowadza opowieść na inne tory, które nie do końca mnie porywają. Nawet najbardziej odjechany wizualnie „Obcy. Przebudzenie” Jean-Pierre Jeuneta ostatecznie był czystym horrorem osadzonym w kosmosie. Scott zmienia ją w wielowarstwową przypowieść o transhumaniźmie. Owszem, był w oryginale Bishop, ale nie był centralną postacią. Scott teraz filozofuje, puszy się i mądrzy. Możliwe, że będzie jego nowa opowieść emocjonująca i odkrywcza intelektualnie.
Tyle, że kosmiczny stwór będący emanacją naszych lęków przed nieznanym, stanie się tylko dodatkiem do szerszej perspektywy. Będzie jak zombie w serialu „Walking Dead”, które w ostatnich sezonach nie odgrywają już wyłącznie rolę niegroźnych natrętnych robali. Obcy będzie pasażerem na gapę, któremu nie będzie się chciało nawet sprawdzić biletu.
4/6
„Obcy. Przymierze”, reż: Ridley Scott, dystr: Imperal Cinepix
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/339521-obcy-przymierze-powrot-do-zrodel-ale-bez-klimatu-i-ducha-oryginalu-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.