To już druga książka Jacka Mateckiego o Rosji. Pierwsza ukazała się dwa lata temu; o tej nic nie wiedziałem do momentu premiery. Może to i lepiej, bo pamiętając, jakie wrażenie wywarła na mnie poprzedniczka, denerwowałbym się, czekając na „Dramat numer trzy”. Jeśli ktoś za to czekał, od razu uspokoję: było na co.
Już poprzednim reportażem Matecki pokazał, że w kwestii wschodnich klimatów mało kto może mu dorównać. „Co wy, , wiecie o Rosji” była bowiem pozycją równie buńczuczną jak jej tytuł, ale ukazywała prawdziwy i świeży obraz tego kraju. Mogła zatem zawstydzić tych, którzy o Rosji pisali, konfabulując i koloryzując, zamiast spróbować zrozumieć i mniej oceniać. „Dramat numer trzy” również nie ocenia. *Nie jest reportażem pisanym z wyżyn oświeconego Europejczyka, który masakruje barbarię. Nie jest też opowieścią o tych, którzy utonęli w morzu wódki, chwytając się przed śmiercią ostatniego śledzia ratunku. Siłą tej pozycji jest fakt, że mówi ona o zwykłych problemach zwykłych ludzi. No, może nie do końca zwykłych, bowiem jej bohaterami są aktorzy prowincjonalnego teatru „Dramat Numer Trzy” w Kamieńsku Uralskim. Tak, też nie miałem świadomości istnienia tego miasta.
A miasto jak miasto. Średniej wielkości, ponad stusiedemdziesięciotysięczne, z kurczącą się jak w całej Rosji demografią. Oglądam je właśnie dzięki technologii Google i widzę typowe siermiężne blokowisko. Budynek teatru również nie pierwszej młodości: typowa socjalistyczna bryła z lat 70. W zamyśle nowoczesna, jednak szybko stała się anachroniczna. Na stronie teatru widzę projekt nowego budynku: nowoczesnego, przestronnego, zaprojektowanego w zachodnim stylu. Jasne wnętrza, ogromne szyby i efektowna sala. Na razie jednak realia są prowincjonalne. I w tych realiach pojawia się Jacek Matecki. Nie zdradzę, jak udało mu się dostać do Kamieńska i czym zaskarbił sobie zaufanie rozmówców: tego wszystkiego można dowiedzieć się podczas lektury. A ta nie obfituje w polityczne rozważania, chociaż – naturalnie – polityka pojawia się gdzieś w tle. Ta przede wszystkim skupia się na pojedynczym człowieku: na aktorze, który funkcjonuje w prowincjonalnym mieście i tak samo kocha sztukę jak artyści z Moskwy, Petersburga czy Nowego Jorku. Co więcej, ujęcie Mateckiego jest jeszcze ciekawsze niż wielkomiejska perspektywa. A przynajmniej bardziej prawdziwe.
Bo nie oszukujmy się, większość z nas mieszka na prowincji. Nie w Warszawie, nie we Wrocławiu czy Krakowie, ale w małych i średnich miastach, także na wsiach. Przejrzenie się w ludziach z innego kraju, tak samo związanych z miejscem położonym z dala od stolicy, pozwala na poczucie pewnej wspólnoty. Autor przedstawił bowiem swoich bohaterów nie tyle jako Rosjan, co normalnych, bezpretensjonalnych uczestników życia. Niektórzy z nich chcieliby się wyrwać gdzieś dalej, ale większość nie marzy o dalekich podróżach i robi swoje. Robi to, co umie najlepiej. Aktorska profesja pokazana przez Jacka Mateckiego daleka jest od celebryckiej sławy. Ci artyści nie stają przy ściankach, nie brylują w mediach i nie stają się moralnymi autorytetami. W perspektywie Kamieńska Uralskiego granie w teatrze jest tylko graniem w teatrze, i to dla niespecjalnie dużej publiczności. Bo większość mieszkańców do przybytku Melpomeny nie chadza. A teatr musi z tym jakoś żyć. Dzięki temu właśnie aktorzy sportretowani na kartach „Dramatu numer trzy” są zahartowani, a ich pasja zaciekawia, nie pozostawiając nikogo obojętnym. Autor pozwala swoim bohaterom mówić: otwierają się przed nim, dzięki czemu poznajemy ich problemy, ale i momenty szczęścia.
Dziwić może też fakt, że teatr opisany przez Jacka Mateckiego jest wręcz konserwatywny, stroniący od nowinek: golizny, wulgarności i wszechobecnej transgresji. Takiej „Klątwy” nie ma się co w nim spodziewać. To, co w naszym kraju większość uznaje za normę, w Rosji jednak się nie przyjmuje. Jak mówi jeden z bohaterów reportażu, stary doświadczony aktor: goła dupa jest tylko gołą dupą, i próżno szukać w niej jakiejkolwiek głębi. Przyznam, że zazdroszczę takiego podejścia do sztuki teatralnej, chociaż zdaję sobie sprawę z faktu, że jest ono skutkiem polityki państwa. Trudno jednak przejść obojętnie obok faktu, że są jeszcze ludzie, którzy w tej materii zachowali zdrowy rozsądek i nie przyjmują ślepo wszelkich nowinek z Zachodu. I nie interesuje mnie, czy to Rosjanie, Amerykanie, czy Marsjanie. Jednak autor nie uważa Rosji, wzorem rusofilów z waniających walonkami polskojęzycznych portali, za obrończynię tradycyjnych wartości. Jego zdaniem, rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, a rządy Putina nie przestają być reżimem.
Dodatkowo Jacek Matecki, co udowodnił już poprzednią książką, potrafi pisać zajmująco. Jego opowieściom się wierzy, a czytając je, ma się ochotę rzucić wszystko i pojechać na wschód, i to mimo nieprzyjaznych politycznych wiatrów. Jako reporter, autor nie znika z narracji, ale jest przy tym nienachalny, opisuje swoje reakcje i wrażenia, robiąc to z umiarem, więc czytając, nie ma się wrażenia, że stawia siebie w centrum. Tam bowiem znajduje się bohater: prowincjonalny aktor, nie gorzej uzdolniony niż jego kolega ze stolicy i bardziej normalny niż ten z wielkomiejskiego parnasu.
Jacek Matecki, Dramat numer trzy, wyd. Trzecia Strona, Warszawa 2017, ss. 287.
Michał Żarski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/337372-dramat-numer-trzy-w-prowincjonalnym-teatrze-recenzja