Sympatyczna uroczystość w Ministerstwie Kultury. Wicepremier i minister Piotr Gliński wręczył w obecności wiceminister Wandy Zwinogrodzkiej złote medale Gloria Artis (Zasłużony Kulturze) aktorce Halinie Łabonarskiej i aktorowi Jerzemu Zelnikowi, a srebrny medal – muzykowi i bardowi patriotycznemu Lechowi Makowieckiemu (felietoniście „wSieci” i portalu „wPolityce”).
Mamy do czynienia z ludźmi niezwykłymi, przekraczającymi granice specjalności i zainteresowań
-– powiedział Piotr Gliński podczas ceremonii.
Byłem autorem laudacji na cześć Jerzego Zelnika. Oto co powiedziałem w ministerstwie:
Na początku musi się pojawić osobiste wspomnienie z mojej wczesnej młodości. Obraz pięknej twarzy aktora grającego faraona Ramzesa jako część filmowego alfabetu, którego człowiek się wtedy uczył.
Była to twarz amanta, którego mógł zepsuć i udział w filmie głośnego, wybitnego reżysera, i własna uroda. Że tak się nie stało, to zapewne zasługa mądrej, surowej, wręcz ascetycznej, niekiedy za to krytykowanej metody ówczesnej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Stawiającej na perfekcjonizm - nawet dziś coś z tego jeszcze zostało. Ale to z pewnością także zasługa osobowości artysty. Jego wewnętrznego bogactwa.
Amantowi jest z pewnego punktu widzenia łatwiej – stoją za nim warunki, one pozwalają podbijać serca widzów. Ale też i trudniej, bo zwłaszcza kiedy jest młody, krytycy, a czasem nawet i widzowie, podejrzewają go że przykrywa braki warsztatowe atrakcyjnym obliczem. Trzeba wiele samozaparcia żeby dowieść: ja też potrafię być charakterystyczny, dojrzały, ostry, możecie podkładać słowa jakie chcecie. Czasem umiem się oszpecić.
Jerzy Zelnik zdawał taki egzamin po wielekroć. Jako melancholijny, wręcz neurasteniczny, słaby jako człowiek, choć z dobrymi odruchami filmowy król Zygmunt August. I jako niejednoznaczny Razumow w piekielnie niejednoznacznej inscenizacji „Spiskowców” Zygmunta Huebnera. Skądinąd zauważmy: ileż ten dawny dyskursywny mądry teatr dawał możliwości aktorowi. Ale ileż trzeba było osobowości i mądrości żeby to wykorzystać. Dla mnie Jerzy Zelnik zawsze pozostanie Razumowem. Ale i delikatnym, odrobinę cierpiącym Steinem wprowadzającym promyk kultury do upiornego świata „Ziemi obiecanej”. Nazwiska, konteksty, miejsca akcji można mnożyć.
Jest i inne niemniej ważne skojarzenie. Cokolwiek by to nie oznaczało Zelnik należy do pokolenia aktorów romantycznych, pięknie mówiących wiersz, współtworzących teatr narodowy, a w szerszym sensie teatr klasyczny. Nie twierdzę, że dzisiejsi młodzi aktorzy tego w ogóle nie potrafią. Ale ci urodzeni w latach 40. , 50. może jeszcze 60. jakby się z tym urodzili. To tajemnica tamtej epoki, bo był przecież PRL. A oni byli polscy, poetyccy, rozmawiający z nami innym językiem niż język szarej szpetnej codzienności. Hrabia Henryk z „Nieboskiej komedii”, znów inscenizacja Huebnera. Ba z lat późniejszych dojrzały, można by rzec przyprószony siwizną Don Juan z pewnie najpoważniejszej sztuki komediopisarza Moliera. Był też Makbet, były inne postaci
Naturalnie Jerzy Zelnik wiele razy grywał ludzi portretowanych drapieżnie, czasem odpychających, choćby Judasza w filmie Wajdy „Piłat i inni”, do pewnego stopnia można to powiedzieć i o Makbecie czy Don Juanie, ale nawet one były prześwietlone jakimś jego wewnętrznym blaskiem. Nie wpadam w pułapkę utożsamiania aktora z granymi przez niego bohaterami. Ale to światło nie jest moim wymysłem, widziało go i widzi wielu Polaków.
Jak wielu mądrych aktorów w pewnym momencie przestał się mieścić Jerzy Zelnik w gorsecie cudzych pomysłów i cudzej wrażliwości. Jako reżyser, jako dyrektor, poszukał swojego modelu teatru. To teatr, jaki lubię ja i lubi wielu, zaryzykuję twierdzenie, że większość Polaków: powściągliwy co do kształtu inscenizacji, oparty na mądrze podawanym słowie.
Ale to charakterystyczne, kiedy nie miał możliwości realizowania własnej wizji, on, człowiek z zadatkami na celebrytę, zszedł w dół. Już w latach 80., w momencie próby dla świata artystycznego słyszeliśmy go mówiącego wielkie narodowe strofy od ołtarza. W ostatnich latach poszukał twórczych możliwości w inscenizacjach granych po kościołach. I w sztukach wystawianych na przykład w seminariach duchownych, na uczelniach, w pracy z amatorami, także ze studentami. To jest naprawdę wspaniałe. To jest kultura pełną gębą, wciągająca do współuczestnictwa masy ludzi. To kultura mająca związek z wrażliwością zwykłego człowieka. Za to wypada Jerzemu Zelnikowi, szczególnie podziękować. To może największy tytuł do tej nagrody.
Jest coś jeszcze. Ma wyraźne poglądy, nie stroni od zaangażowań pozaartystycznych, a przecież dba o to aby nikogo nie urazić, nie wykluczyć, nie zranić. Jest w tym rys jego osobistej szlachetności, ale choćby próba dialogu z innymi artystami to także część wielkiego dzieła tworzenia polskiej kultury. Zawsze odnosiłem wrażenie i było to wrażenie krzepiące, że dla Jerzego polska kultura jest jedna. A dziś często po różnych stronach to poczucie tracimy.
Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że nie powiedział ostatniego słowa, że czeka nas z jego strony niejedna wielka kreacja aktorska albo przedsięwzięcie reżyserskie. Czekamy, ale też gratulujemy. Jerzy Zelnik już wyrył na narodowej kulturze trwałe, ważne piętno”.
Zasługi Haliny Łabonarskiej, pięknej damy polskiego aktorstwa, dla teatru i narodowej kultury przywoływał poznański aktor Wiesław Komasa. O Makowieckim, jego nonkonformizmie w powracaniu do tematyki narodowej, patriotycznej napisał w przesłanym liście inny muzyk i pieśniarz Paweł Piekarczyk.
Wielkie gratulacje dla całej trójki!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/337351-moja-laudacja-dla-jerzego-zelnika-szuka-kultury-majacej-zwiazek-z-wrazliwoscia-zwyklego-czlowieka
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.