Przedziwny jest to film. Intryguje i irytuje. Jest zawieszony między umowną bajką, a realizmem powojennej Europy. Tomasz Kot jako pogruchotany psychicznie polski oficer wzrusza. Niestety filmowi Marszewskiemu brakuje dynamiki i dramaturgii.
Rok 1953. Stalin umiera. Elżbieta II zostaje królową, a reprezentacja Anglii przegrywa na Wembley z komunistami z Węgier. Zimna wojna się rozpoczyna. Polska jest pod butem czerwonych siepaczy. Setki tysięcy Polaków nie może wrócić do ojczyzny i zostaje na Wyspach. Trafili do raju? Nie. Część z nich nie może poradzić sobie z wojenną traumą i lądują w Mabledon Park- szpitalu psychiatrycznym przeznaczonym dla polskich żołnierzy.
Jednym z żołnierzy jest Eryk Szumski ( Tomasz Kot). W pierwszej scenie pędzi na motorze w zapalonym ubraniu. Oblał się benzyną. Eryk kryje w sobie głęboką tajemnicę, która wbrew pozorom nie została zasypana pod gruzami zbombardowanej przez Niemców Warszawy. Próbuje ją rozwikłać jego ofiarna angielska żona Dora (Lianne Harvey). Eryk pragnie zobaczyć ich małego synka. Wojenne demony nie pozwalają jednaj mu się wyrwać z paszczy szaleństwa. Ich erupcja nastąpi na malowniczej plaży, dokąd para uda się w „podróży życia”.
„Bikini blue” jest ambitnym filmem. Historia jest rozegrana między dwie postacie. Takie kino kocha Roman Polański. Jarosław Marszewski niestety niewiele ma z mistrza, choć usilnie próbuje swój psychologiczny dramat wprowadzić na szerokie wody z nożem. Jest to opowieść o wyobcowaniu, oderwaniu od korzeni, ale też cenie, jaką polscy żołnierze musieli zapłacić za geopolityczne ułożenie świata w Jałcie. Kot wzruszająco rysuje portret żołnierza z przetrąconą psychiką. Bohatera, który choć przeżył wojenne piekło, w wolnym świecie musi stoczyć najcięższą bitwę. Gra w języku angielskim, co dla polskich aktorów nigdy nie jest łatwe. Choć gwiazdą miała być debiutująca Harvey, to wypada blado na tle polskiego aktora. Nie czułem w niej matriarchalnej mocy wyrywającej Eryka z objęć obłędu. Nie czułem feministycznej siły kobiety mknącej ku zdumieniu mężczyzn przez angielskie bezdroża na motocyklu.
Tutaj mam właśnie największy problem z „Bikini blue”. Jest to film dziwacznie skonstruowany. Marszewski gra chętnie popkulturowymi obrazami z ikonograficznego kina o II wojnie światowej. Plakat jego filmu i wykreowane w studio filmowym, odrealnione brytyjskie miasteczko przypomina „Casablankę”. Fale morza uderzają w bohaterów jak w „Stąd do wieczności”. A jednocześnie nie ma w tym filmie lekkości usprawiedliwiającej taki miszmasz gatunkowy. Ten film jest robiony na serio. Jest też dosłowny, choć kino osadzone w zakładach dla psychicznie chorych najczęściej jest jakaś formą przenośni (patrz antysystemowy „Lot nad kukułczym gniazdem”).
Zabrakło w „Bikini blue” lekkości reżyserskiej. Nie ma dramaturgii niezbędnej w kinie opartym na psychologicznej walce dwóch osób. Niemniej jednak cenię ten film za oryginalność spojrzenia na dramat Polaków po II wojnie światowej. Oryginalność zarówno stylistyczną jak i narracyjną. Postać Eryka chwyta za serce i jest uosobieniem losów zdradzonej i opuszczonej Polski. To jednak zasługa Kota, który gra wbrew ograniczeniom scenariusza i reżyserii Marszewskiego.
3,5/6
„Bikini blue”, reż: Jarosław Marszewski, dystr: Best Film
Premiera 21 kwietnia
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/335772-bikini-blue-lot-nad-polskim-gniazdem-recenzja