Już pisałem, że coraz częściej wolę szukać prawdy w teatrach szkolnych i młodzieżowych niż w „dorosłym” profesjonalnym, ale zmanierowanym teatrze. Technicznie są naturalnie mniej sprawni, ale pełni pasji, autentyczni, z reguły chcący nam opowiedzieć o czymś ważnym.
Z tą myślą jechałem po raz drugi na XV Ogólnopolski Festiwal Małych Form Teatralnych Arlekinada w Inowrocławiu. Tym razem rzeczywistość przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Młodzież nie tylko zapewniła publice teatralną zabawę, ale powiedziała o sobie więcej niż zwykle. Ale po kolei.
Zacząć należy od pochwał wobec samej imprezy. Nie po raz pierwszy przychodzi mi tu komplementować Elżbietę Piniewską. Polonistka z I LO im. Jana Kasprowicza (sławnego Kaspra) nie tylko prowadzi własny bardzo dobry Inowrocławski Teatr Otwarty, ale od 15 lat skrzykuje zespoły teatralne z całego kraju wybierając najlepszych, najambitniejszych.
Zapewnia im profesjonalne jury (w tym roku aktorka Sonia Bohosiewicz, krytyk Łukasz Maciejewski, poeta Jerzy Rochowiak), rozmaite atrakcje (koncert popowej piosenkarki Ani Dąbrowskiej, spotkanie z reżyserem filmowym Tomaszem Wasilewskim, absolwentem tego liceum), ale przede wszystkim umożliwia im spotkanie ze sobą nawzajem. Świat tych teatrów jest bowiem potężny, ale rozproszony po całej Polsce.
Wspierają organizatorkę Arlekinady władze miasta i województwa, także świetny dyrektor liceum Kasprowicza Rafał Łaszkiewicz. Sama Piniewska umie pozyskiwać sponsorów pośród miejscowych przedsiębiorców. Niestety nie popisało się w tym roku Narodowe Centrum Kultury zwlekając do ostatniej chwili z odpowiedzią na wniosek o dotację, a w końcu odrzucając go „z powodów formalnych”. Instytucje rządowe muszą się dopiero uczyć wspomagania takich przedsięwzięć kulturalnych u podstaw.
A teraz już o przedstawieniach. Zaskoczeniem było już pierwsze: „Gładkie czoła” Teatru Indywidualnej Groteski z Młodzieżowego Domu Kultury z Torunia. Reżyser Hana Sierdzińska zapewniała mnie, że młodzi aktorzy pisali scenariusz razem z nią.
To opowieść o świecie polityki dominującym nad zwykłymi ludźmi. W niedosłownej formie, całość ma postać scenek będących swoistymi przypowiastkami. Jedni są w nich ofiarami, drudzy posłusznie wykonują rozkazy, trzecia grupa to zarządcy tego świata. Tekst naszpikowany jest aluzjami literackimi, cytatami – od Brechta po Okudżawę.
Nie to jest jednak niezwykłe, bo spektakli o złej władzy widziałem wiele. Ciekawe, jak młodzi i ich instruktorka tę władze definiują. To nie despoci dawnego typu, ani politycy PiS, a postaci nieustannie powtarzające: Liberte, Egalite, Fraternite, a czasem Freiheit. W widowisku sporo jest odniesień do poprawności politycznej, która tę władzę osłania, a opowieść o kapliczce zagubionej, a potem zniszczonej pośród budynków ze szkła jest przejmującym apelem w obronie wstydliwie upychanej pod stołem religii. A kiedy jeden z młodzieńców grających władców obecnej Europy odsłania ukryty pod eleganckim ubraniem męskim biustonosz, co pozwala mu wygrać kolejną dyskusję, mamy poczucie, że coś się w Polsce zmieniło.
Pytałem ich o to. – Poprawność polityczna to ważna rzecz, pozwala chronić rozmaite mniejszości, ale zaszliśmy z nią za daleko, stała się narzędziem opresji – powiedział mi Jan Olszewski, chłopak, który zagrał tę scenę.
Przedstawienie „Mój niepokój ma przy sobie broń” Teatru Cyk z Czerwonaka
Inaczej niezwykłe okazało się przedstawienie „Scenki rodzajowe” Teatru Bez (pre) Tekstu z poznańskiego liceum im. Marcinkowskiego. Sławny Marcinek jest ośrodkiem promieniowania kultury teatralnej, organizuje własne festiwale, a jego opiekunka polonistka Wiesława Wójcik prowadzi teatr szkolny od 20 lat.
Ona też powiedziała mi, że to młodzież przyniosła jej tekst modnego wśród młodzieży tekstu :Lalki” Michała Zdunika. Przykroili je na potrzeby krótkiego widowiska – to naprawdę mała forma teatralna. Jest przesycone lękiem – zaczyna się od zabaw cielesnością, od braku szacunku dla ludzkiej intymności i delikatności uczuć, kończy opowieścią o aborcji. A po drodze i inne tematy, choćby zabijanie miłości przez istniejące nadal we współczesnym społeczeństwie „klasowe” różnice. Zgrabnie zagrane, powściągliwe i subtelne.
- Jesteście konserwatywni? – zapytałem Michała Szudrowicza z klasy maturalnej (który został zresztą wyróżniony jako najlepszy aktor festiwalu). – Jesteśmy racjonalni – odparł bardzo po wielkopolsku. Drugim reżyserem spektaklu była Anna Rozmianiec, która przyjechała następnego dnia festiwalu z inną prawdziwą torpedą.
„Mój niepokój ma przy sobie broń”- to widowisko przygotował pod jej kierunkiem Teatr Cyk z Gminnego Ośrodka Kultury Sokół w Czerwonaku pod Poznaniem. I w tym przypadku tworzywem był tekst literacki Mateusza Pakuły, ale gruntownie przerobiony. Byłem oszołomiony pasją z jaką młodzież narzeka na własne pokolenie zderzane z solidarnym, nastawionym na współpracę i na wartości pokoleniem rodziców.
Opowieść jednego z męskich bohaterów, że lubi oglądać w necie filmiki o ludziach wklejających jego filmiki do netu, to jeszcze satyra dość oczywista (choć zabawna), ale widowisko staje się coraz cięższe i bardziej dramatyczne, wyziera z niego lęk przed samotną jednostką, kpina z kultu podróży i nieustającego pragnienia wyjazdu z Polski, ba pojawiają się akcenty antyaborcyjne i zupełnie niezwykły w ich ustach akt tęsknoty do papieża Jana Pawła II.
Widz może być zdeprymowany formą: ostra, na początku rapująca muzyka, trochę wulgaryzmów (choć i sporo ładnej delikatności w scenkach muzycznych) . „Scenki rodzajowe” były subtelniejsze. Ale ludzie z Czerwonaka demonstrują w ten sposób co ich boli, a pasja, z jaką nie oszczędzają samych siebie naprawdę mnie zaskoczyła.
Pytałem, czy nawet z tym nie przesadzili i czy nie idealizują dawnych czasów i dawniejszych Polaków. Odpowiadali, że atomizacja to coś tak nieprzyjemnego, że musieli to wykrzyczeć.- Proszę nie ulegać wrażeniu, że młodzież jest dzisiaj tak bardzo liberalna – powiedziała mi ich opiekunka Anna Rozmianiec. Dopowiadam: najbardziej świadoma jej część buntuje się dziś przeciw brakowi wspólnoty (co może się odbywać w najróżniejszych kostiumach). Właśnie dla takich odkryć warto podążać tropem młodzieżowego teatru.
Ale oczywiście są różne teatry młodzieżowe i nie wszystkie chcą grać wyłącznie na pokoleniowej nucie, a żywić się jedynie montażami i scenkami. Chwała Jolancie Tomasiewicz, dyrektorce Młodzieżowego Domu Kultury w Lubartowie, że ze swoim teatrem Trupa przywiozła normalny tekst literacki – jednoaktówkę Sławomira Mrożka „Męczeństwo Piotra Oheya”.
Wprawdzie na tle dramatycznego pokoleniowego krzyku Mrożek też opowiadający, ale w latach 60. o uprzedmiotowieniu człowieku brzmi wręcz trochę staroświecko, a jest grany „po bożemu”. Przed rokiem ten sam teatr Trupa pokazał na Arlekinadzie „Zimowy pogrzeb” Hanocha Levina, bogatą, teatralnie piękną, cierpko-gorzką opowieść o człowieku. Upór aby taki teatr prezentować zasługuje na respekt – dodajmy, że w „Męczeństwie” smaczną rolę sekretarki z MSZ zagrała nagrodzona tytułem pierwszej aktorki Kornelia Niziołek. Bo Mrożek daje okazję wygrania się.
Były i kompletne skoki w bok. Teatr Tu z liceum w Czarnkowie przywiózł bajkę „Ony”, inspirowaną literackim tekstem Marii Guśniowskiej. Oparta głównie o słowne skojarzenia, była okazją do dobrej zabawy zespołu, który wykazał się darem współdziałania w aranżowaniu najbardziej niezwykłych scenek przechodzących płynnie jedna w drugą. Tym bardziej godne podziwu, że ich opiekunem jest młody nauczyciel historii Artur Geremek. Widać, ile może zdziałać intuicja i więź z młodzieżą.
Trudno się było nie zachwycić wizualnym pięknem pantomimy „W blasku cienia” przywiezionej przez Teatr Pod kolumnami z Wrocławia. Czy nie zadumać nad monodramem Weroniki Walasiewicz, też z Młodzieżowego Domu Kultury w Toruniu, o dziewczynie staczającej się po równi pochyłej anoreksji. Nawet te przedstawienia, które mniej mnie zachwyciły: „Burza” teatru Pamelo ze szkoły pijarów w Poznaniu (trochę dziwne połączenie Szekspira i „Władcy Much” Goldinga”) czy „Co się stało z naszym czasem” z domu kultury w Sopocie, imponowały pasją, z jaką młodzi ludzie chcieli coś powiedzieć: sobie samym i publice.
Przed rokiem byłem sceptyczny wobec finałowych werdyktów Arlekinadowego jury, które przedłożyło urodę wizji plastycznych ponad spektakle oparte na słowie. Tym razem wygrali ci, którzy i mnie podobali się najbardziej: „Scenki rodzajowe” z Poznania i „Mój niepokój ma przy sobie broń” z Czerwonaka. Doceniono siłę pokoleniowej wypowiedzi, warto dodać, że popartą niezłym warsztatem. Aż byłem zaskoczony, bo trudno uznać te widowiska za zgodne z poprawnością. Zasłużone trzecie miejsce dostała Trupa z Lubartowa za Mrożka. Trochę zabrakło mi miejsca na podium dla Teatru Indywidualnej Groteski z Torunia, ale te miejsca są tylko trzy.
Magia gościnnego Inowrocławia – z wolontariuszami z miejscowego teatru ITO zapewniającymi gościom wszechstronną opiekę – pozostaje w pamięci. Wspierajcie teatry szkolne – to lekcja smaku artystycznego, a czasem też obywatelskiego zaangażowania. Zaangażowania idącego po nieco innych ścieżkach niż nieśmiertelne wojny PiS z PO, ale dla człowieka o konserwatywnych poglądach, takiego jak ja, budzącego nadzieję.
Przedstawienie Teatru Indywidualnej Groteski z Torunia „Gładkie czoła”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/333067-chcecie-wiedziec-co-porusza-a-co-gnebi-mlodziez-jedzcie-na-festiwal-arlekinada