„To nostalgia, jesteś turystą we własnej młodości” - słyszy od najlepszego przyjaciela Simona (Johnny Lee Miller) Renton (Ewan McGregor). 20 lat temu Renton przekręcił swoich kumpli i uciekł z zagrabioną kasą do Amsterdamu. Nie powiodło mu się w raju dla ćpunów. Porzucił ostatecznie heroinę i stał się pogardzanym symbolem ze swojego monologu o „wybieraniu życia”. Wybrał bieganie, siłownie i fit jedzenie. Nie pomogło mu to osiągnąć osobistego i zawodowego sukcesu. Powrót do Edynburga staje się więc czymś więcej niż odwiedzeniem starego owdowiałego ojca.
Jego kumple nie przędą lepiej. Spud (Ewan Bremmer) próbuje wyjść z uścisku heroiny, którą nazywa swoją jedyną przyjaciółką. Simon wraz z niekochającą go dziewczyną z Bułgarii (Nadia Nedyalkova) szantażuje starych, napalonych biznesmenów. Szalony Begbie (Robert Carlyle) odsiaduje 25 lat więzienia i wciąż marzy o zemście na Rentonie. Animozje między przyjaciółmi, tłumione żale, wyrzuty sumienia i rozczarowanie życiem zostaną rozwiązane w starym barze w upadłej dzielnicy Edynburga, w którym przyjaciele się niegdyś wychowali.
Drugi „Trainspotting” jest sentymentalną podróżą nie tylko dla widza, ale też jego twórców. To pierwszy od 20 lat wspólny film skłóconych ze sobą Danny’ego Boyle’a i Ewana McGregora. Ten ostatni powraca też do świata, dzięki któremu zrobił w pełni spełnioną międzynarodową karierę. W przeciwieństwie do reszty obsady, której powiodło się gorzej w kinie. Boyle i scenarzysta John Hodges dobrze rozgrywają ten sentyment. Są autoironiczni, ale też puszczają do widza oko, dając mu to, za co pokochał „Trainspotting” 20 lat temu. Jest podkręcony Iggy Pop i jego „Lust for life”, są opowieści o George’u Beście i jest nawet nawiązanie do kultowej sceny z klozetem. Jest też uroczy wątek pisarza spisującego historie przyjaciół, który klamruje oba filmy i książki Irvina Welsha.
Duet Boyle/Hodges dobrze też nawiązuje do zmian, jakie dotknęły Szkocję. Masowa imigracja z krajów Europy Wschodniej, wiara w zbawczą moc funduszy unijnych, hipsterskie lokale w miejscu obdrapanych ulic, po których Renton uciekał przed policją w słynnym otwarciu „jedynki” - wszystko się zmieniło. Nie zmienili się wcale tak mocno oni. Wciąż w sercu mają Radio Ga Ga a nie Lady Ga Ga. A jednak nie jest to ten sam świat. Renton wracając do swojego dawnego pokoju włącza „Lust for life”. Po pierwszym takcie przerywa. Wróci do utworu. W zmienionej formie.
Ja nigdy nie sięgnąłem po twarde narkotyki właśnie przez seans „Trainspotting”. A dorastałem się w latach 90. i na początku XXI wieku, więc narkotyki były w moim towarzystwie wszechobecne. Bałem się więc zepsucia kontynuacji. Boyle mógł łatwo popaść w pułapkę zbanalizowania albo zbyt mocnego przekombinowania losów bohaterów tak ważnych dla dzisiejszych 30- i 40-letnich widzów. A jednak wyszedł obronną ręką. Postawił kropkę na i, która nie była wcale konieczna. Niemniej jednak daje sporo satysfakcji.
Oczywiście film nie ma już tak entuzjastycznych recenzji jak poprzednia część i nie stanie się żadnym kultowym dziełkiem. Wcale nie musi. „T2” przypomina „Texasville” Bogdanovicha, który nie chciał przebijać kultu „Ostatniego sensu filmowego”, a po prostu pragnął pokazać, jak dojrzeli jego bohaterowie. Boyle robi to samo. Bez umizgów i usilnej próby przebijania oryginału pozwala cieszyć się obcowaniem z czwórką szkockich wariatów. Wszystko w rytm muzy Iggy’ego Popa, którego przecież kochamy nawet, gdy wsuwa zdrowe żarcie pod palmami w programie Bourdaina.
4/6
„T2:Trainspotting”, reż: Danny Boyle
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/329973-t2-trainspotting-turysta-we-wlasnej-mlodosci-udana-sentymentalna-podroz-recenzja