Martin Scorsese powraca do chrześcijańskiej tematyki, która przez dużą część kariery przenikała jego kontrowersyjne kino. „Milczenie” to kwintesencja duchowych poszukiwań jednego z najwybitniejszych żyjących reżyserów. To piękna opowieść o męczeństwie i istocie chrześcijaństwa. Nie jest jednak ta wizja pozbawiona zwątpienia i pesymizmu, który towarzyszy Scorsese od początku kariery. „
Za dużo Wielkiego Piątku, za mało Wielkiej Niedzieli” – usłyszał kiedyś od pewnego księdza wielki reżyser. „Milczenie” potwierdza te słowa w 100 proc. Scorsese nakręcił swój religijny poemat tuż po zrealizowaniu najbardziej grzesznej filmowej wizji w karierze, czyli „Wilka z Wall Street”. To jedyny film Scorsese, w którym nie ma kary za grzechy. Nie ma odkupienia win i kary, która dotykała takich bohaterów kina Scorsese jak Charlie z „Ulic nędzy”, Jake LaMotta („Wściekły byk”) czy Henry Hill („Chłopcy z ferajny”). Nie było w poprzednim filmie Scorsese starotestamentowej kary za grzechy z rąk Travisa Bickle’a („Taksówkarz”). Występek Jordana Belforda z „Wilka…” i jego taplanie się w grzechu zostały wręcz nagrodzone. Jakże inną pozycją jest „Milczenie”, którym Scorsese powraca do chrześcijańskiej tematyki pierwszy raz od szokującego „Ostatniego kuszenia Chrystusa”. Wybitny reżyser kończy tym filmem swoją religijną trylogię. Niesłusznie część krytyków wpisuje w nią „Kunduna. Życie Dalaj Lamy” z 1997 r., który był jednorazowym spojrzeniem Scorsese na religię Wschodu.
Nakręcone na początku lat 70. „Ulice nędzy”, „Ostatnie kuszenie Chrystusa” z 1988 r. oraz tegoroczne „Milczenie” – te trzy filmy są emanacją duchowości Scorsese. Duchowości pokrętnej, niespokojnej, ale szczerej i czystej.
Mafia, Kościół albo kino
Naszą okolicą rządzili twardzi faceci z ulicy oraz Kościół. Szefowie zorganizowanych gangów ściągali czapki przed księdzem i pilnowali swojego języka, często prosili, żeby błogosławić ich psy i samochody. Mogło to mieć jakiś wpływ na moją decyzję, by zostać księdzem. W każdym razie trwało to, dopóki nie zrobiłem swojego pierwszego filmu. Moja pierwsza msza, w katedrze św. Patryka, zaraz po wstąpieniu do katolickiej szkoły wywarła na mnie głębokie wrażenie swoją widowiskowością i teatralnością, łacińskimi hymnami śpiewanymi przez Włochów. W szkole św. Patryka nauczyłem się kaligrafować; irlandzkie zakonnice chyba mnie lubiły, bo chciałem zostać misjonarzem. Pamiętam wizytującego nas misjonarza, który opowiedział nam, jak na Filipinach egzorcyzmował chłopca opętanego przez demony. Uczono nas, że najważniejsza rzecz to powołanie: wielu zostało wezwanych, lecz niewielu wybrano” – pisał Scorsese w autobiografii „Pasja i bluźnierstwo”.
Tłumaczy to fascynację reżysera pracą misjonarzy. Nie przez przypadek nad „Milczeniem” Scorsese pracował prawie trzy dekady. Na początku lat 80. twórca ten niemal umarł przez uzależnienie od narkotyków. Jego kariera odrodziła się po biografii innego grzesznika, LaMotty, w arcydziele „Wściekły byk”. Pod koniec lat 80. reżyser zmagał się jednak z zarzutami o profanację i bluźnierstwo rzekomo zawarte w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa”. Z kolei nie było nigdy dobrego czasu na ekranizację powieści Shūsaku Endō. Po ogromnym komercyjnym i artystycznym sukcesie „Wilka z Wall Street” Scorsese uznał, że nie zrobi żadnego filmu, dopóki nie opowie o zderzeniu dwóch cywilizacji i cenie, jaką za szerzenie słów Chrystusa musieli zapłacić misjonarze. „Myślę, że katolicyzm jest częścią mojego osobistego życia i jestem przekonany, że tak będzie zawsze” – powiedział Scorsese w jednym z niedawnych wywiadów. W swojej autobiografii dodał też, że reżyserem został m.in. po to, by wyrazić swoje relacje z religią. Spotykając się z papieżem Franciszkiem, który na specjalnym pokazie w Watykanie obejrzał „Milczenie”, reżyser jeszcze podkreślił wagę tego stanowiska.
Męczeństwo w ciszy
W wieku XVII w Japonii panowała bezwzględna walka szogunatu z chrześcijaństwem. Dwaj młodzi portugalscy misjonarze (Andrew Garfield i Adam Driver) potajemnie się przedostają do Japonii, gdzie za wszelką cenę usiłują odszukać zaginionego jezuitę ks. Ferreirę (Liam Neeson). Dokonał on apostazji i porzucił misję nadaną mu przez Chrystusa. Dwójka misjonarzy chce zrozumieć przyczyny decyzji swojego duchowego mistrza. Ks. Cristóvão Ferreira (1580–1650) nie tylko wyrzekł się chrześcijaństwa, lecz został buddyjskim mnichem. Napisał też traktat teologiczny przeciwko chrześcijaństwu. Ks. Sebastião Rodrigues przybył do Japonii w 1638 r. wraz ze swym towarzyszem ks. Francisco Garrpem. Na własnej skórze doświadczyli prześladowań chrześcijan ze strony rodu Tokugawa. Uczniów Chrystusa zmuszano wówczas nie tylko do werbalnego wyparcia się Boga, lecz również wymagano od nich symbolicznego deptania wizerunku Chrystusa.
„Milczenie” nie jest łatwym dziełem. To kino zimne, zdystansowane i ciężkie, co jest nietypowe dla kochającego stylistyczny eklektyzm wizjonera Scorsese. To kino intymne i klaustrofobiczne. Reżyser Scorsese był zawsze mistrzem wykorzystania ciszy w swoich filmach. Łamał nią szybką i głośną narrację w „Kasynie” i „Wilku z Wall Street”. W „Milczeniu” jest odwrotnie. Przeszywająca cisza jest łamana krzykiem męczenników. Tam, gdzie inni użyliby ścieżki dźwiękowej, Scorsese daje wybrzmieć dźwiękom fal rozbijających się o skały, liści trzepoczących na wietrze i przerażającego krzyku męczonych za wiarę chrześcijan. Ten film to subtelna religijna opowieść nie tylko o męczeństwie.
Przez cały film przewija się obraz zabłoconej stopy depczącej wizerunek Chrystusa. Depczącej stopą apostaty, który dochodzi do wniosku, że niektórych kultur nie da się ewangelizować.
„Milczenie” zostało zaskakująco pominięte w tegorocznym oscarowym wyścigu. Jedna nominacja za zdjęcia Rodriga Prieto to niewiele jak na oczekiwania samego Scorsese. Czy to dowód na chrystofobię Akademii? Nie, bowiem czołowy ewangelizator Hollywood i czarna owca amerykańskiego kina Mel Gibson za swoją fenomenalną „Przełęcz ocalonych” zgarnął w tym roku sześć oscarowych nominacji. Szansę na Oscara za film Gibsona ma Andrew Garfield, który w „Przełęczy…” zagrał niezłomnego chrześcijanina podczas II wojny światowej, a u Scorsese wciela się w XVII-wiecznego męczennika za wiarę. Mel Gibson nakręcił pełną pasji, szaloną katechezę uświęcającą ofiarę za wiarę i niezłomność ducha. Scorsese zrobił zaś film o innej wymowie, choć mocniej teologicznie kontemplacyjny. A jednak nie ma u Scorsese czystości katolickiego przekazu jak u „bożego szaleńca”, który po dekadzie powrócił filmem jeszcze dojrzalszym religijnie niż „Pasja”. dwa spojrzenia „Przełęcz ocalonych” to również rzecz o deptaniu chrześcijańskich wartości, których niezłomnie broni jeden człowiek, stając się przewodnikiem duchowym towarzyszy broni.
U Scorsese nie ma happy endu. Jest za to pytanie: co, jeżeli nie przetrwam tortur? Bohater grany przez Garfielda u Gibsona swoją wiarą odmienia pole bitwy na wyspie Okinawa. Grany przez niego ojciec Rodrigues boi się, że nie będzie w stanie znieść tortur i wyrzeknie się Boga. Czy Bóg mu wybaczy zaparcie się? Czy zauważy cierpienie? Ojciec Ferreira kilka lat wcześniej wyrzekł się Chrystusa w imię zakończenia niewyobrażalnych cierpień chrześcijan. Czy chęć skończenia bólu bliźnich kosztem własnej duszy nie jest największym poświęceniem? Czy jednak cena dla pasterza nie jest za wysoka? Scorsese bardzo subtelnie stawia te pytania. W „Ulicach nędzy”, filmie, który przetarł mu drogę kariery, gangster Charlie (Harvey Keitel, który grał potem Judasza w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa”) pragnie bólu, by odkupić winy. „Nie naprawisz wyrządzonego zła w Kościele. Trzeba to robić na ulicach. W domu. Cała reszta to bzdury, dobrze o tym wiesz” – mówi, przypalając sobie świecą dłoń. Czy Scorsese chce nam powiedzieć, że wyrzeczenie się wiary, by ocalić życie bliźnim, to również w ostatecznym rozliczeniu naprawianie zła? Zamknięty w drewnianej klatce i obserwujący męczeństwo japońskich chrześcijan ojciec Rodrigues musi się zmierzyć z tym pytaniem.
Gibson dał na nie odpowiedź w „Pasji”, pokazując niewyobrażalną mękę cielesną Jezusa z Nazaretu. Scorsese wciąż jednak wątpi. Choć również nie odwraca kamery od cierpienia. W jednej z pierwszych scen widzimy polewanych wrzątkiem chrześcijan. Czujemy ich ból. Niewyobrażalny ból wylewający się z ciszy. Z milczenia. Jest w tym filmie wiele symbolizmu. Zarówno tego klasycznego (umycie stóp wiernym przez pasterzy, 300 srebrnych monet za zdradę), jak i typowego dla Scorsese. Czy bez zdrady Judasza nie ma planu zbawienia? To zdrajca pozostaje tym, który do końca pilnuje, by upadły kapłan miał jakikolwiek związek z Bogiem. Jako jego wyrzut sumienia? Trudno nie zestawiać tego z wątkiem Judasza z „Ostatniego kuszenia Chrystusa”. Szczególnie że kapłan błagający o oddalenie od siebie męczeństwa nawet fizycznie upodabnia się do chrystusowego wizerunku z poprzedniego religijnego filmu tego reżysera.
Odrzucenie kielicha
Scorsese w zasadzie od początku kariery pyta o istotę odrzucenia kielicha w Ogrójcu. Charlie z „Ulic nędzy” prosił o karę za grzechy. Prosił o znak, który w końcu dostał. Mający nie przez przypadek imię kojarzące się ze św. Franciszkiem pielęgniarz Frank z „Ciemnej strony miasta” nie chciał ratować brudnych i upadłych mieszkańców nowojorskiej Gomory. Nie mógł jednak odrzucić powołania. Jezus w „Ostatnim kuszeniu Chrystusa” wchodzi w dialog ze Złym namawiającym go do zejścia z krzyża. Zbawiciel wraca na krzyż. Odrzuca wizję życia z żoną i dziećmi, zaprezentowaną mu na Golgocie przez Szatana. Odkupuje ludzkość. Dlatego cenię kontrowersyjne dzieło oparte na książce Kazantzakisa, mimo całego pulsującego w nim bluźnierstwa. W „Milczeniu” powrót na krzyż nie jest tak jednoznacznie triumfatorski. Choć Scorsese stawia kropkę nad i (proszę uważnie oglądać ostatni kadr filmu), ale w jakimś stopniu kwestionuje uniwersalizm Dobrej Nowiny. Skoro twierdzi, że nie wszędzie da się ją zaszczepić, to wątpi w istotę chrześcijaństwa. Z drugiej jednak strony nie można zapominać o istocie dobrego rozpoznania terenu ewangelizacyjnego. Może formy dotarcia z naukami Jezusa zostały w ówczesnej Japonii źle dobrane? Ks. Ferreira mówi, że „ten kraj to bagno. Nic tu nie urośnie”. Czyżby?
Chrześcijaństwo narodziło się na głębokiej prowincji rzymskiego imperium. Opanowało świat i pokonało imperium dzięki świadectwu, męczeństwu, najwyższemu poświęceniu grupki uczniów Jezusa. Czy męczeństwo bohaterów „Milczenia” jest bezwartościowe?
Scorsese nie stawia takiej tezy. Ba, w końcowych napisach dedykuje film japońskim chrześcijanom i ich pasterzom. Nam pozwala spojrzeć na ich dramat z każdej strony. Szczególnie tej niewygodnej. Boleśnie ludzkiej. Stawia przenikliwe pytanie o sens męczeństwa. Ks. Rodrigues podkreśla, że Japończycy nie umierali na darmo. „Widziałem to” – mówi. Jego były mistrz, a teraz apostata kontruje: „Umierali za ciebie!”. Scorsese pyta też o wątpliwość, bez której nie ma przecież prawdziwej wiary. Reżyser szepcze o milczeniu Boga patrzącego na ból swoich wyznawców. O to samo milczenie pytano podczas Holokaustu. Benedykt XVI powiedział, że Bóg nie milczał, ale był obok umierających ludzi. Wymowa „Milczenia” jest taka sama.
Patrząc na niego smutno, te oczy mówiły: Depcz! Możesz deptać! Ja po to istnieję, żebyście po mnie deptali – nie była to jednak twarz przepełniona majestatem i chwałą, jaką znał z Rzymu, ale zraniona głowa Zbawiciela, który mówi: Zdepcz mnie, zdepcz. Po to w końcu przyszedłem”
– pisał przejmująco Shūsaku Endō. Nie przez przypadek wśród głosów kilku narratorów tego filmu te słowa padają z ust Zbawiciela.
Ale może Scorsese idzie jeszcze dalej? W końcu dziś chrześcijanie wciąż są najbardziej prześladowanymi ludźmi na świecie. Świat o tym… milczy.
5/6
**Milczenie”, reż: Martin Scorsese, dystr: Gutek Film
Tekst pochodzi z tygodnika wSieci
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/327756-milczenie-ciche-wyznanie-scorsese-recenzja