Byłem przekonany, że stolicą teatru młodzieżowego jest Poznań – głównie za sprawą umiejętnego promowania rozmaitych imprez w Internecie. Teraz moja uwaga padła na piękny, odrestaurowany Lublin, a więc zupełnie inną część Polski.
W ostatni piątek byłem gościem tamtejszego teatru Panopticum. Jego twórcą i szefem jest Mieczysław Wojtas, teatrolog i historyk sztuki, instruktor w miejscowym domu kultury, który prowadzi go od roku… 1985. Przez ten czas przez jego teatr przewinęły się masy lubelskiej młodzieży, niektórzy do zespołu przystępują jeszcze w podstawówce i zachowują związki z teatrem nawet na studiach.
Najwięcej jest rzecz jasna licealistów. Teatr ma renomę w samym Lublinie, był też kilka razy tematem programów telewizyjnych czy radiowych. Ale choć grając po salkach ma wierną publiczność i wychował kilku zawodowych aktorów, wciąż jest zjawiskiem zbyt niszowym jak na swój poziom. Sam Wojtas ciężko, choć zarazem ręką wirtuoza, pracuje z wychowankami. Żeby wystąpić, trzeba ćwiczyć co najmniej rok w grupie tzw debiutantów.
Po raz pierwszy zobaczyłem Panopticum na grudniowym przeglądzie okolicznych zespołów teatralnych w Lubartowie (tam występuje skądinąd inny znakomity zespół Trupa, też instruktorki w domu kultury Jolanty Tomasiewicz). Młodzi Lublinianie przywieźli ze swoim opiekunem widowisko, które było swoistym montażem tekstów quasikabaretowych. Wspólny mianownik to osaczenie jednostki przez poetykę Internetu i rozmaite instytucje komercyjne.
Napisałem wtedy, że z takich przedstawień można się dowiedzieć, co naszą młodzież intryguje, a co gnębi. Bo oni sami byli współautorami rzucanych ze sceny tekstów. Zaskoczyła mnie perfekcja tego występu, zwłaszcza to, że młodzi aktorzy umieli być zabawni. A to ich rówieśnikom udaje się to rzadziej niż być tragicznym czy ponurym.
Tym razem w salce Chatki Żaka w lubelskim miasteczku uniwersyteckim wystawili dwa przedstawienia pod rząd. „Terapia” to humoreska, a może makabreska o wizycie pana Śmierci w domu wariatów, inspirowana sztuką Kamrona Klitgaarda „Cheating Death”, choć z rozlicznymi wstawkami – od fragmentu średniowiecznej „Rozmowy mistrza Polikarpa ze śmiercią” po piosenkę Agnieszki Osieckiej. Pomysł na swoistą przypowiastkę o zjawisku śmierci wydał mi się oryginalny, choć intelektualnie trochę niedokończony.
Uderzająca była za to wielka dyscyplina z jaką ośmioosobowy zespół odegrał groteskowe sekwencje. Każde z nich (sześciu chłopców, dwie dziewczyny) zagrało w scenach zbiorowych, które skądinąd przeważały, zindywidualizowaną postać. Wszyscy wyróżniali się sprawnością w kreowaniu małych etiudek aktorskich. Nie szarżowali, wystrzegali się przesady i histerii. Dużą rolę w nadaniu przedstawieniu dynamiki odgrywała muzyka Piotra Tesarowicza.
Drugie przedstawienie, „Odlot” według tekstu znanego rosyjskiego dramaturga związanego także z polskim teatrem Iwana Wyrypajewa, było równocześnie dojrzalsze i bardziej kontrowersyjne. Odegrane jako sen jednej z postaci scenki są opowieścią o narkomanach, ich wizjach i ich życiowym piekle. To historia od której przechodzą dreszcze po plecach. Odegrana przez pięcioro młodych aktorów wyjątkowo dojrzale, bez szarży i z poczuciem dramatyzmu świata, który przedstawiają.
Mam jedną wątpliwość, którą im zresztą po przedstawieniu przedstawiłem – czy ten mocno depresyjny świat nie jest zbyt wielkim brzemieniem nakładanym na barki tak młodych aktorów. – Sami to sobie wybrali, uznali to za ważne – tłumaczy Mieczysław Wojtas, który jest ich guru, ale nie w każdej sprawie prowadzi ich za rękę. Znowu dowiadujemy się, co dręczy i przeraża młodych ludzi dzisiaj.
Nie wiem, czy ja mimo wszystko zdecydowałbym się drążyć razem z nimi ludzkie wnętrze tak brutalnie, do końca, tak drastycznym tekstem. Z drugiej strony w ich grze nie było cienia wulgarności, spłycenia tematu. Podobną obserwację można poczynić na temat oglądającej tę opowieść, też przeważnie młodej publiczności.
Teatr Panopticum szuka tematów w kondycji współczesnego człowieka, czasem zabawnego, czasem wręcz upodlonego. Poszukuje go w każdym numerze „Dialogu”, gdzie dobrych sztuk jest mało, coraz mniej. Kiedy przeglądałem ich repertuar ostatnich lat, zauważyłem, że raczej stronią i od historii i od tematów społecznych. Choć „Escape” był trochę traktacikiem o społeczeństwie ery masowej komunikacji i popkultury, ale jednak z naciskiem na zaszczutą jednostkę. Z jednej strony może i dobrze – nie wchodzą dzięki temu w pułapkę prymitywnej doraźności, ocen politycznych dokonywanych z młodzieńczym żarem. Z drugiej, taki świat wydaje mi się niekompletny.
Warto natomiast podkreślić co innego. Panopticum jest osiągnięciem w dziedzinie budowania wspólnoty – oni naprawdę się lubią i lubią wspólne przedsięwzięcia. Widowiska są budowane tak aby uniknąć nadmiernego gwiazdorstwa. Co więcej, w swoich szkołach i miejscach zamieszkania ci młodzi ludzie są rozsadnikami kultury wyższej, zwłaszcza teatralnej. Chwała im za to.
Przyznają sami, że odczuwają pierwotny, nie do końca wytłumaczalny pęd aby grać. Ale szukają dla tego wyższych uzasadnień. – Chciałbym aby ludzie po naszym spektaklu pomyśleli o swoim życiu – powiedział mi 17-letni Oskar Rybaczek, jedyny, który grał w obu widowiskach (w pierwszym Śmierć). Z nim, z Emilem Janczakiem, z Jakubem Oszustem, można było ciekawie porozmawiać. Odniosłem wrażenie, że byli szczerzy.
Tej pasji często nie odnajduję już w „dorosłym” zmanierowanym teatrze. U nich tak. Na dokładkę nikogo nie udają. W ten sposób młodzieżowość ich teatru tłumaczy się sama przez się. W sumie gratuluję im, choć jestem pełen wątpliwości.
Piotr Zaremba
Fot: Hubert Pałka. Z przedstawienia “Odlot”, od przodu do tyłu: Maja Furmaga, Diana Grzeszek, Oskar Rybaczek, Aleksandra Palczewska, Jakub Oszust
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/327300-co-warto-obejrzec-w-lublinie-chocby-teatr-panopticum?wersja=mobilna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.