Czas premiery „McImperium” jest idealny. Film o bezwzględnym, cynicznym wizjonerze biznesu Rayu Krocu (Michael Keaton) ma miejsce w czasie inauguracji prezydentury biznesowego rekina Donalda Trumpa, który sukces na rynku nieruchomości osiągnął nie mniej brutalnymi metodami. O ile jednak imperium Trumpa pozostało głównie amerykańskie, Kroc spowodował, że nawet ty, drogi czytelniku, dokładasz cegiełkę do jego przedsięwzięcia. Ilekroć kupujesz frytki i ćwierćfunciaka z serem w najsłynniejszej na świecie restauracji.
John Lee Hancock nakręcił solidny biograficzny dramat, który nie przemeblowuje gatunku, ale wyciąga z niego co najlepsze. Takich bohaterów jak Kroc w kinie widzieliśmy nie raz. Idący po trupach biznesmeni z dolarami zamiast spojówek, na wszelkie sposoby zostali przewalcowani przez obłudnych socjalizujących multimilionerów z Hollywood. Tym razem widzimy Gordona Gekko od hamburgerów, który co chwila przypomina nam, że „chciwość jest dobra”. To właśnie chciwość napędza każde działanie Kroca, który nie miał oporów by ukraść braciom McDonald (Nick Offerman, John Carroll Lynch) ich markę i zamienić ją w globalnego gracza.
A że przy okazji zmarginalizował samych braci i każdego kto stanął na drodze jego wizji? Cóż, deal with it! Kroc jest jednocześnie prorokiem, apostołem i kapłanem swojej religii. Jego wizja była jasna. Obok kościoła i amerykańskiej flagi, w każdym amerykańskim miasteczku mają świecić neonowe łuki.
„To jest Ameryka” - wykrzykuje spełniony Ray, przygotowując się do mowy, która ma wygłosić w obecności Ronalda Reagana. „To jest Ameryka i to jest właśnie kapitalizm”- mówią twórcy filmu. Czy uderzają w istotę amerykańskiego kapitalizmu? Tak, choć go nie demonizują. Donald Trump na zarzuty sztabu Clinton, że nie płacił podatków miał jedną odpowiedź: korzystałem z systemu, który m.in Clinton tworzyła. Kroc robił dokładnie to samo.
Jest „McImperium” wizją starcia małego lokalnego biznesu, uosobionego przez uczciwych, sumiennych i przekładających jakość swoich produktów ponad zysk braci z bezduszną machiną biznesową, zmiatającą wszystko co znajduje się na jej drodze. No, ale czy bracia McDonald nie mogli sami rozwinąć marki, co zrobił nieznany nikomu komiwojażer z Illinois? Owszem, to oni wymyślili rewolucyjny sposób szybkiego przygotowania i serwowania burgerów, ale nie potrafili go rozlać na resztę kraju. Czy nie dostali też po milionie dolarów za ostateczne odsprzedanie Krocowi praw do swojej marki?
Jasne, że zostali przygnieceni do gleby przez otoczonego prawnikami cwaniaka. Jasne, że wpuścili do kurnika lisa. To samo zrobił jeden z restauratorów (Patrick Wilson) wchodzący w deal z franczyzą McDonald, któremu Kroc ukradł żonę. Czy jednak wszyscy oni wchodzi w biznes z Krocem pod przymusem? Nie. Hancock bardzo uczciwie pokazuje działalność Kroca. Nie ukrywa jego cynizmu, ale również docenia wytrwałość, z jaką ten syn czeskich imigrantów wypełniał mit od pucybuta do milionera.
Przeżywający odrodzenie kariery Michael Keaton potrafi w bohatera wpoić wiele człowieczeństwa i wzbudzić do niego sympatię. W jego wykonaniu Kroc to na swój sposób idealista wierzący w tani i dobry produkt dla społeczeństwa. Cóż, może kiedyś ktoś równie mocno ociepli filmowy wizerunek Trumpa? To chyba zbyt wielkie oczekiwania. W końcu Big Maca lubią nawet wegetarianie.
4,5/6
„McImperium”, reż: John Lee Hancock, dystr: Film Forum Polska
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/326072-mcimperium-donald-trump-od-hamburgerow-recenzja