Sadowska postawiła Michalinie Wisłockiej pomnik. Autorka najsłynniejszego poradnika seksuologii w PRL jest prorokiem nowych czasów i niezłomną superbohaterką rzucającą rękawicę skostniałej polskiej seksualności.
Scenariusz do „Sztuki kochania” napisał Krzysztof Rak, który jest również autorem „Bogów” o Zbigniewie Relidze. Tamten film pokochali widzowie i krytycy. Rak opowiadając o kolejnej ikonie polskiej medycyny zagrał więc na tej samej nucie. Tym razem antysystemowej rewolucji dokonuje nie postępowy kardiochirurg rzucający wyzwanie zacofanym i zabetonowanym kolegom, ale pani ginekolog zrywająca płachtę hipokryzji przykrywającą seksualność Polaków. Relidze nie chciano pozwolić przeszczepiać serca, zaś Wisłockiej wydać podręcznika seksuologii. Oboje pokonali system ku chwale zdrowia i szczęścia Polaków.
Z takim nastawieniem z kina ma wyjść widz, który nie dowie się o żadnych skazach na duszy autorki bestsellerowej w PRL „Sztuki kochania”. Film zdeklarowanej feministki Marii Sadowskiej pokazuje silną i nieskazitelną kobietę, która ponosi osobistą ofiarę, wyzwalając spod męskiej dominacji miliony kobiet.
Piękne w filmie Sadowskiej jest niemal wszystko. PRL malowniczo ujęty w obiektywie Michała Sobocińskiego jest raczej absurdalny niż straszny. Komunistyczni aparatczycy ( Arkadiusz Jakubik, Artus Barciś, Wojciech Mecweldowski) są pociesznymi przygłupami, zaś biskup (Krzysztof Dracz) w głębi duszy rozumie potrzebę seksualnego uświadamiania Polaków, ale nie chce zadzierać z komunistami. Według Sadowskiej komuniści są natomiast pruderyjni bowiem boją się…Kościoła (sic!). Ot wieczny sojusz tronu z ołtarzem w oczach lewicy.
Magdalena Boczarska tworzy najbardziej złożoną rolę w karierze. Nie raz udowodniła, że nie wstydzi się grać najbardziej śmiałych scen swoim ciałem. Teraz świetnie wypada również jako podstarzała kobieta czy dojrzała pani doktor przeżywająca niespodziewanie głęboką miłość. Jej postać jest pełna paradoksów. Z jednej strony bezpruderyjnie rozmawia i pisze o seksie, z drugiej w kontaktach z mężczyznami jest powściągliwa. Boczarska kapitalnie ten zgrzyt rozgrywa. Nie jest to do końca jest prawdziwa twarz Wisłockiej w kontekście faktu jej licznych romansów. O tym film Sadowskiej nie opowiada. Rak zamyka seksualne życie autorki „Sztuki kochania” w romantycznym, ale beznadziejnym romansie z Jerzym (Eryk Lubos). Nie dowiemy się też z filmu o oddaniu przez Wisłocką córki na wychowanie chrzestnej, by nie przeszkadzała jej w karierze.
Sadowska natomiast ciekawie odsłania osławiony trójkąt, w którym żyła przez pewien czas Wisłocka. Chcąc być drugą Skłodowską-Curie, związała się z biologiem Stanisławem Wisłockim (Piotr Adamczyk), który nie stronił od romansów ze studentkami. Wraz z Michaliną i jej koleżanką Wandą (Justyna Wasilewska) stworzyli patchworkową rodzinę. Kobiety w tym samym czasie zaszły w ciążę. Aby uniknąć rodzinnego skandalu utrzymywały, że matką „bliźniaków” jest Michalina. Miało to katastrofalne skutki, który odbiły się na życiu dzieci. Sadowska dojrzale ujęła problem zderzenia się rzeczywistości z hipisowskimi wyobrażeniami o istocie wolnej miłości i otwartych związków. „Ja też mam prawo, by ktoś kochał tylko mnie” - mówi do Wisłockiej w pewnym momencie Wanda.
Ze filmu Sadowskiej można wywnioskować, że tego samego przez całe życie pragnęła Wisłocka. No, ale była zbudowaną ze spiżu bohaterką. A bohaterowie poświęcają co dla nich najważniejsze dla społeczeństwa. Misja nauczycielki Wisłockiej wciąż jednak trwa, co zdaje się nam mówić w ostatnich scenach filmu Sadowska, która pokazuje nowe wydania książki swojej idolki.
Ten film jest opowiedziany z werwą, rytmem i jest koncertowo zagrany, szczególnie przez brawurową Boczarską. To jednak laurka. Ja wolę biografie mniej cukierkowe. No, ale skoro schemat z „Bogów” wciąż się sprawdza, to może Rak znalazł jakiś klucz do filmowych biografii znanych Polaków?
3,5/6
„Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”, reż: Maria Sadowska, dystr: Next Film
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/325494-sztuka-kochania-historia-michaliny-wislockiej-feministyczna-wersja-bogow-recenzja