Wiele lat musieliśmy czekać na dobry film M. Night Shyamalana. Po serii mniej lub bardziej żenujących filmów straciłem wiarę, że twórca obwołany po „Szóstym zmyśle” odnowicielem horroru, nakręci jeszcze coś godnego. „Split” dowiódł, że ten nietuzinkowy twórca ma jeszcze w sobie parę, by zbudować oryginalny, zaskakujący i szokujący scenariusz. Shyamalan nakręcił nie tyle film dobry, ile film cholernie dobry.
Niewiele można napisać o akcji „Split”, by nie psuć widzom zabawy. To film pełen smaczków, zaskakujących rozwiązań i przewrotności, co nie jest zresztą zaskoczeniem w przypadku kina Shyamalana. Kevin (James McAvoy) ma 23 osobowości. Raz jest psychopatycznym pedantem, zniewieściałym artystą czy dojrzałą kobietą, zaś innym razem 9 letnim dzieckiem. Niemal codziennie odwiedza nobliwą dr. Fletcher (Betty Buckley), która wierzy, że jest w stanie wyciągnąć jego prawdziwe „ja”. Każda z osobowości Kevina chroni skrzywdzonego niegdyś chłopca, który teraz wierzy w istnienie nadchodzącej Bestii.
Mężczyzna uprowadza trzy nastolatki i zamyka je w piwnicy. Dwie z nich (Haley Lu Richardson, Jessica Sula) to infantylne i rozpuszczone paniusie rodem z kina dla nastolatków. Trzecia, Cases (Anna Taylor Joy) to szkolna outsiderka, kryjąca w sobie tajemnicę. To jej przyjdzie stawienie czoła oprawcy, z którym jedna rzecz ją na dodatek łączy. Dziewczyna rozpoczyna więc grę z kolejnymi wcieleniami Kevina. Odkrywa, że nie każde z nich ma złe zamiary wobec uwięzionych. Jak jednak rozpoznać jasną twarz porywacza, skoro do jego „światła” w każdej chwili może dojść inna osobowość?
Oczywiście za sukcesem dzieła Shyamalana stoi fenomenalny aktorski popis McAvoya, który w ułamku sekundy potrafi przemienić się z mordercy w niewinne dziecko. Gdy trzeba McAvoy szarżuje, gdy ma grać na przyciszonych nutach, robi to doskonale. Nie jest to rola o ciężarze tego, co pokazał w „Brudzie”. Jednak doskonale potrafi wpisać się w brawurowy scenariusz twórcy „Niezniszczalnego”, który notabene nie przez przypadek umieścił akcję filmu znów w Filadelfii. McAvoy przeraża, żenuje i śmieszy. Nieraz wywołuje tak skrajne emocje równocześnie.
Niemal cała akcja rozgrywa się w ciemnej piwnicy, co przypomina zeszłoroczny znakomity „Cloverfield Lane 10”. Shyamalan przełamuje klaustrofobiczną atmosferę świetnie rozegranymi retrospekcjami z życia Casey oraz ciekawie ujętą postacią dr. Fletcher. Wątek porwania dziewczyn jest kręgosłupem scenariusza, ale stanowi jedynie punkt wyjścia dla szerszej opowieści. Również tej czysto naukowej o problemie zaburzeń tożsamości.
Nauczony porażkami swoich efekciarskich wysokobudżetowych filmów reżyser trzyma w ryzach reżyserskie zapędy. W przemyślany sposób buduje postać Kevina, robiąc wszystko, by nie wypadła ona karykaturalnie. Ba, udaje mu się nawet zbudować podłoże do głębszego odczytania filmu, jako przestrogi przed zemstą prześladowanych, którzy za pomocą kultu siły chcą wyhodować nadczłowieka.
Reżyser pomysłowo rozgrywa wszystkie twisty akcji i w końcu daje godny swoich wczesnych filmów szokujący i zupełnie zaskakujący finał. W zasadzie ma on dwie odsłony. Druga to nie lada gratka dla fanów wczesnych filmów Shyamalana. Gdy myślimy, że odkryliśmy tajemnicę tego horroru, nagle okazuje się, że przebiegły reżyser grał z nami w zupełnie inną grę, która wcale nie została zamknięta.
„Split” to kwintesencja stylu filmowca, który został niemal dwie dekady temu na wyrost ochrzczony nowym Hitchcockiem. Tym filmem dowodzi, że ziarenko prawdy w tym porównaniu może być.
5/6
„Split”, reż: M. Night Shyamalan, dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/324668-split-wielki-powrot-tworcy-szostego-zmyslu-mcavoy-przechodzi-sam-siebie-recenzja