Lee Chandler (Casey Affleck) po śmierci brata (Kyle Chandler) musi powrócić do rodzinnego Manchesteru w Nowej Anglii. Kilka lat wcześniej uciekł z niego przez potworną osobistą tragedię, z której łańcuchów nie jest w stanie się wyrwać. Demony przeszłości go nie opuszczają nawet na chwilę, a teraz musi zając się osieroconym nastoletnim bratankiem. Lee próbuje odkupić winy. Szuka kary za grzechy żyjąc samotnie w Bostonie. Jak ma to zrobić, gdy nagle spada na niego rodzicielska odpowiedzialność?
Genialnie reżyserujący film Kennet Lonergan nielinearnie odsłania jego tajemnicę. Za pomocą licznych retrospekcji pokazuje, co spowodowało jego totalne życiowe wypalenie. Co złamało mu serce, porwało duszę i pogruchotało umysł. Nagrodzony za rolę Złotym Globem Affleck tworzy kreacje życia, grając na nutach Marlona Brando z „Na nabrzeżach”. Lee tłumiąc za wszelką cenę ból, wygląda jak wulkan, który nie jest w stanie eksplodować. Zastygła lawa zablokowała jedyne wyjście. Rację ma zresztą Michał Oleszczyk, który uważa, że dzieło Lonergana ma moc kina Eli Kazana. Jest to film równie dojrzały, przenikliwy i pozbawiony emocjonalnego szantażu. A przecież opowiada o śmierci i żałobie. O bólu po najgorszej stracie, jaka może się przytrafić człowiekowi. O nieumiejętności przebaczenia i niezdolności do oczyszczenia.
Taki właśnie film nie jest pozbawiony subtelnego sytuacyjnego humoru, kapitalnie wpisującego się w ciężki emocjonalnie klimat filmu. Jest to kino antyhollywoodzkie. Choć Lonergana jasno mówi, że można oczyszczenie znaleźć w Bogu, albo dzięki stanięciu naprzeciwko swojego największego lęku, to szybko dodaje, że życie to nie baśń. Nie każdy potrafi wyjść z wewnętrznego więzienia, co widać w piorunującej scenie przypadkowego spotkania byłych małżonków granych przez Afflecka i Williams. Choć oboje inaczej próbują ujarzmić ból, nie potrafią go nawet wyrazić pełnymi słowami.
Lonergan umie za to o nim opowiedzieć, choć robi to chwytami wymagającymi od widza maksymalnego skupienia. Może dlatego wyciska na widzu takie wielkie piętno? Tylko najwięksi to potrafią. W zeszłym roku najmocniej znokautował mnie emocjonalnie Abrahamson swoim „Pokojem”. Podejrzewam, że w tym roku zrobił to Lonergan. Tak właśnie wygląda spełnione filmowe arcydzieło.
6/6
„Manchester by the sea”, reż: Kenneth Lonergan, dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/324269-manchester-by-the-sea-subtelny-przeszywajacy-emocje-dramat-arcydzielo-recenzja