Teraz czas na baśń
A co z tymi, którzy muszą wypełnić w swoim życiu pustkę po śmierci najbliższych? Kino pokazało nam dzieci umierające na raka. Pokazało ich matki, ojców, dziadków, przyjaciół i mentorów. A co z dziećmi, które muszą zracjonalizować sobie chorobę rodziców? Przetrawić najgorszą dla nich traumę i pozostać przy życiu? Trzy tygodnie temu opublikowałem we „wSieci” listę najlepszych filmów 2016 r. Wydaje się, że zrobiłem to za wcześnie. Nie sądziłem, że na nasze ekrany wejdzie takie arcydzieło jak „Siedem minut po północy”, które bez wątpienia plasuje się w pierwszej piątce najznakomitszych filmów roku. To dzieło, które nie tylko przemeblowuje gatunkowe kino o raku, lecz również wprowadza je na całkiem nowe tory. Znamienne, że za pomocą klasycznej baśni udało się opowiedzieć o traumie dziecka zderzającego się ze śmiercią matki lepiej niż w jakimkolwiek prostolinijnym melodramacie w historii kina. Hiszpan J. Antonio Bayona był idealnym wyborem do ekranizacji bestsellerowej powieści Patrica Nessa. Twórca „Niemożliwe” i „Sierocińca” potrafi z wielką wrażliwością opowiedzieć o losie dzieci. Opuszczonych, tracących rodziców, szukających ratunku. Jednocześnie nieletni bohaterowie jego obrazów znajdują w sobie siłę, która pozwala pokonać najmocniejsze demony.
Siła potrzebna jest 10-letniemu Joshowi (rewelacyjny Lewis MacDougall) z Nottingham w Anglii. Jego ukochana mama (Felicity Jones) toczy beznadziejną walkę z rakiem, ojciec mieszka w USA, ma fatalne relacje z babcią (Sigourney Weaver), a w szkole prześladują go osiłki. Chłopiec znajduje sobie przyjaciela i obrońcę w postaci mrocznego potwora przypominającego Tolkienowskiego drzewca (Liam Neeson), który przychodzi do niego codziennie o 00:07. Drzewiec wciąga chłopaka do świata baśni, ucząc go, czym jest realne życie. Życie pozbawione słodyczy i happy endu typowego właśnie dla… baśni. To największa siła filmu Bayony i istota przesłania przypowieści Nessa. Dorosły widz nie tylko wchodzi w duszę przerażonego wizją bycia sierotą nastolatka, lecz także odnajduje w tej baśni życiową gorycz. Bardzo mądrą i przenikliwą gorycz.
Wiele jest w tym filmie błysku znanego z „Labiryntu fauna”. Podobnie jak kultowe dzieło del Toro obraz Bayony poraża wizualnym wymiarem. Świat wyobraźni Josha jest piorunująco plastyczny. Zatopiony w prostocie akwareli, wielbionych przez jego umierającą mamę, wyciąga istotę przesłania tej przypowieści. Najważniejsze, że efekty specjalne nie przeciążają ekranu. Są dodatkiem do absolutnie fantastycznych ról młodziutkiego MacDougalla, Jones i weteranki Weaver, która niegdyś walczyła z obcym w kosmosie, a teraz nie potrafi pokonać obcego w ciele jej ukochanej córki. Wszyscy wzruszająco oddają całą paletę emocjonalnych barw swoich bohaterów. Barw nie mniej porażających jak te ze świata wyobraźni chłopca. Kapitalny w roli potwora jest Neeson, który tylko za pomocą zmodulowanego głosu oddaje czułość stwora, jego grozę, ale też ludzki wymiar (obserwujcie zdjęcia stojące na półce umierającej matki). Ten obraz ma w sobie głęboki smutek. Bayona rozdziera emocje widza, nie popadając nawet na sekundę w ckliwość. Przy tym daje jednak nadzieję. Uczy, jak mówić dziecku o stracie bliskich. Z czułością ukazuje potworność, lecz także piękno odchodzenia. Odchodzenia naznaczonego najczystszą miłością.
Wielkie, przejmujące kino. Inne niż komediodramaty Brooksa i Dębskiej. Inne niż melodramaty Iñárritu czy Van Santa. Bayona przypomniał starą prawdę: że nasze wszystkie ludzkie namiętności i strach można zilustrować za pomocą baśni.
Tekst pochodzi z tygodnika wSieci
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Teraz czas na baśń
A co z tymi, którzy muszą wypełnić w swoim życiu pustkę po śmierci najbliższych? Kino pokazało nam dzieci umierające na raka. Pokazało ich matki, ojców, dziadków, przyjaciół i mentorów. A co z dziećmi, które muszą zracjonalizować sobie chorobę rodziców? Przetrawić najgorszą dla nich traumę i pozostać przy życiu? Trzy tygodnie temu opublikowałem we „wSieci” listę najlepszych filmów 2016 r. Wydaje się, że zrobiłem to za wcześnie. Nie sądziłem, że na nasze ekrany wejdzie takie arcydzieło jak „Siedem minut po północy”, które bez wątpienia plasuje się w pierwszej piątce najznakomitszych filmów roku. To dzieło, które nie tylko przemeblowuje gatunkowe kino o raku, lecz również wprowadza je na całkiem nowe tory. Znamienne, że za pomocą klasycznej baśni udało się opowiedzieć o traumie dziecka zderzającego się ze śmiercią matki lepiej niż w jakimkolwiek prostolinijnym melodramacie w historii kina. Hiszpan J. Antonio Bayona był idealnym wyborem do ekranizacji bestsellerowej powieści Patrica Nessa. Twórca „Niemożliwe” i „Sierocińca” potrafi z wielką wrażliwością opowiedzieć o losie dzieci. Opuszczonych, tracących rodziców, szukających ratunku. Jednocześnie nieletni bohaterowie jego obrazów znajdują w sobie siłę, która pozwala pokonać najmocniejsze demony.
Siła potrzebna jest 10-letniemu Joshowi (rewelacyjny Lewis MacDougall) z Nottingham w Anglii. Jego ukochana mama (Felicity Jones) toczy beznadziejną walkę z rakiem, ojciec mieszka w USA, ma fatalne relacje z babcią (Sigourney Weaver), a w szkole prześladują go osiłki. Chłopiec znajduje sobie przyjaciela i obrońcę w postaci mrocznego potwora przypominającego Tolkienowskiego drzewca (Liam Neeson), który przychodzi do niego codziennie o 00:07. Drzewiec wciąga chłopaka do świata baśni, ucząc go, czym jest realne życie. Życie pozbawione słodyczy i happy endu typowego właśnie dla… baśni. To największa siła filmu Bayony i istota przesłania przypowieści Nessa. Dorosły widz nie tylko wchodzi w duszę przerażonego wizją bycia sierotą nastolatka, lecz także odnajduje w tej baśni życiową gorycz. Bardzo mądrą i przenikliwą gorycz.
Wiele jest w tym filmie błysku znanego z „Labiryntu fauna”. Podobnie jak kultowe dzieło del Toro obraz Bayony poraża wizualnym wymiarem. Świat wyobraźni Josha jest piorunująco plastyczny. Zatopiony w prostocie akwareli, wielbionych przez jego umierającą mamę, wyciąga istotę przesłania tej przypowieści. Najważniejsze, że efekty specjalne nie przeciążają ekranu. Są dodatkiem do absolutnie fantastycznych ról młodziutkiego MacDougalla, Jones i weteranki Weaver, która niegdyś walczyła z obcym w kosmosie, a teraz nie potrafi pokonać obcego w ciele jej ukochanej córki. Wszyscy wzruszająco oddają całą paletę emocjonalnych barw swoich bohaterów. Barw nie mniej porażających jak te ze świata wyobraźni chłopca. Kapitalny w roli potwora jest Neeson, który tylko za pomocą zmodulowanego głosu oddaje czułość stwora, jego grozę, ale też ludzki wymiar (obserwujcie zdjęcia stojące na półce umierającej matki). Ten obraz ma w sobie głęboki smutek. Bayona rozdziera emocje widza, nie popadając nawet na sekundę w ckliwość. Przy tym daje jednak nadzieję. Uczy, jak mówić dziecku o stracie bliskich. Z czułością ukazuje potworność, lecz także piękno odchodzenia. Odchodzenia naznaczonego najczystszą miłością.
Wielkie, przejmujące kino. Inne niż komediodramaty Brooksa i Dębskiej. Inne niż melodramaty Iñárritu czy Van Santa. Bayona przypomniał starą prawdę: że nasze wszystkie ludzkie namiętności i strach można zilustrować za pomocą baśni.
Tekst pochodzi z tygodnika wSieci
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/323936-basn-o-smierci-czyli-wszystkie-odcienie-nadziei-jak-kino-oswaja-z-rakiem?strona=2