Film Jean-François Richeta świetnie wpisuje się w modę na retro w kinie. Mel Gibson powraca w ulubionym wcieleniu - bezwzględnego mściciela, który nie bierze jeńców. Idealna strzelanka i mordobicie dla dzieciaków przełomu lat 80. i 90. poprzedniego wieku.
„Blood father” (wolę oryginalny tytuł) jest zbudowany z najbardziej wytartych klisz kina epoki reaganowskiej. John Link (Mel Gibson) wychodzi z więzienia, gdzie trafił nie chcąc wkopać szefa motocyklowego gangu (ulubieniec Tarantino Michael Parks). Teraz Link zamiast przestępczego życia buduje link z Bogiem. W lokalnym kościele uczęszcza na spotkania AA, żyje na pustyni obok swojego opiekuna (Willam H. Macy). Szuka też córki Erin (Erin Moriarty), z którą stracił kontakt, gdy trafił do więzienia. Erin związała się z Jonah (Diego Luna), bandziorem związanym z meksykańskimi kartelami. Teraz nastolatka musi uciekać przed dawnymi kompanami. Trafia do unikającego kłopotów przez zwolnienie warunkowe ojca. John musi jeszcze raz wrócić do dawnego życia by ratować córkę. Zamienia więc pistolet, którym robił tatuaże klientom na spluwę, którą wytatuuje dziury w głowach oprawców ukochanej Erin.
Klisza godni kliszę. Schemat pogania schemat, a koniec jest przewidywalny jak smak Big Maca. No, ale przecież wszyscy ten smak kochamy, choć zdajemy sobie sprawę, że to plastik. „Blood father” to 100 procentowe kino klasy B. Kino szczere i uczciwe. Francuski reżyser, który zrobił świetnego „Wroga publicznego numer 1”, ale też udany remake klasyka Carpentera „Atak na posterunek” nie ukrywa, że interesuje go wyłącznie stara, dobra filmowa rozwałka. Nie jest to autoironiczny i graniczący z parodią kina lat 80. film w stylu „Niezniszczalnych”. To brutalny, dynamicznie nakręcony i poważny jak zawał serca miszmasz buddy movie (tyle, że mamy tutaj ojca i córkę) z kinem o gangach motocyklowych i meksykańskich Sicarios.
Richet stawia na sprawdzoną postać pogruchotanego życiowo zabijakę, w którego Mel Gibson wcielał się w takich klasykach jak „Payback” , „Furia” czy ostatnio w „Dorwać Gringo”. Tutaj na dodatek przemierza na motorze pustynię, co musi się kojarzyć z jego rolą w „Mad Maxie”. W klasyku Millera stracił córkę, teraz ją ratuje. Jeżeli lubicie tą archetypiczną i trochę komiksową postać to „Blood father” kupicie od pierwszych scen. Film ciągnie na swoich barkach Gibson, wypełniając go swoją charyzmą i szaleństwem w oczach.
Po prostu fajne, męskie kino.
5/6
„Dziedzictwo krwi”, reż: Jean-François Richet. Film dostępny na platformie cineman.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/315910-dziedzictwo-krwi-swietne-kino-klasy-b-mel-gibson-jakiego-uwielbiam-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.