Nie spodziewałem się po staromodnym lewicowcu Loachu innego obrazu. Jestem przekonany, że ten publicystyczny film, który zdobył Złotą Palmę w Cannes spodoba się socjalnie wrażliwym zwolennikom PiS.
„Ja, Daniel Blake” jest kwintesencją wszystkiego, co przez lata prezentował w swoich filmach Ken Loach. A można to streścić w trzech słowach: socjalizm, socjalizm i jeszcze raz socjalizm. No dobra, dołóżmy jeszcze raz socjalizm. Ponad wszystko! Loach byłby zachwycony takim podsumowaniem. Dave Johns wciela się w robotnika Daniela Blake’a, który po przebytym zawale serca wpada w wir brytyjskiej biurokracji. Żeby nie było żadnych wątpliwości - biurokracji nieczułej na los pokrzywdzonych. Blake chciałby wrócić do pracy, ale zabrania mu tego lekarz. Jednak przez proceduralny błąd państwo nie chce przyznać mu zasiłku. Sfrustrowany, ale nie zamierzający się poddawać biurokratycznemu potworowi Blake poznaje samotną matkę dwójki Katie (Hayley Squires), będącej w jeszcze potworniejszej sytuacji niż on sam. Czy ich przyjaźń przetrwa urzędniczą dżunglę przypominającą świat z Kafki?**
Loach obok Mike’a Leigh jest największym mistrzem europejskiego kina w portretowaniu prostych ludzi. Robi to z niezwykłą klasą i czułością. Loach to socjalista starej daty. W pierwszej kolejności interesują go realne problemy „pokrzywdzonych przez los”, a nie wojna ideologiczna. Szanuję za to 80-letniego weterana kina, choć jego diagnozy społeczne są mi absolutnie obce. Przełykam je jednak dzięki ujmującej lekkości i humorowi, z jakimi Brytyjczyk opowiada swoje przygnębiające historie.
„Ja, Daniel Blake” to klasyczny słodko-gorzki film brytyjskiego kina pięknoduchów walczących z Margaret Thatcher i jej polityczną spuścizną. Loach ostro obnaża absurdy brytyjskiej pomocy społecznej, która potrafi oddelegować do pracy ludzi bez nóg i ze zmasakrowanym sercem. Skąd my to znamy? Reżyser nie krytykuje jednak koncepcji pomocy społecznej. Według Loacha cały, przecież i tak rozbudowany w GB, system socjalny jest nieczuły na jednostkę. Blake pragnie wykrzyczeć, że jest człowiekiem i należy mu się szacunek. Ba, Loach wprost mówi, że szeroka pomoc socjalna jest prawem człowieka. Nie uznaje tego, że „nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch”, a na pomoc ubogim zrzucają się pracujący ludzie. Loach jest ślepy na to, że pieniądze nie rosną na drzewach. Państwo ma dać (przypomnijmy, że nie swoje) pieniądze potrzebującym. Koniec. Kropka. Nie dziwie się, że lewicowi Francuzi dali tej filmowej erupcji socjalizmu Złotą Palmę w Cannes.
Trudno zresztą nie przyznać, że ten film może porwać. Oglądałem go wśród wyrobionej, międzynarodowej widowni na festiwalu WAMA w Olsztynie. Wiele osób na sali płakało. Loach zrobił oszczędne w formie, wzruszające i świetnie zagrane kino. Jak zwykle zresztą.Reżyser nie urywa tego, że gra koncert na emocjach widza. Nie przez przypadek ktoś słusznie nazwał go Dickensem kina. Loach stawia ostre publicystyczne tezy. Jednak nie tyle litościwie pochyla się nad swoimi bohaterami, ile roszczeniowo uderza w całą koncepcje kapitalizmu. Nie jest przy tym infantylnie agresywny jak Oliver Stone czy inni lewacy kina. Loach wiarygodnością, szczerością i łagodnym tonem potrafi przyciągnąć uwagę swoich ideowych oponentów.
Jako zdeklarowany libertarianin zgrzytałem na ten film zębami, tak jak zgrzytam na coraz bardziej socjalistyczną politykę PiS. Notabene przeciętny wyborca tej partii filmem Loacha będzie zachwycony. „Ja, Daniel Blake” to plakat programu 500+. Myślę, że dla większości odbiorców mediów, w których mam przyjemność publikować, będzie to wystarczająca rekomendacja.
4/6
„Ja, Daniel Blake”, reż: Ken Loach, dystr: M2Films
Film w kinach od 21 października
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/311628-ja-daniel-blake-dawka-czystego-socjalizmu-ten-film-to-plakat-500-recenzja