W 2013 roku Peter Berg pokazał pazur do gatunkowego kina w świetnym, osadzonym podczas wojny w Afganistanie, „Ocalonym”. Teraz sięga po najlepsze wzorce kina katastroficznego. „Żywioł” opowiada o prawdziwych wydarzeniach z kwietnia 2010 roku. Gdy my opłakiwaliśmy największą katastrofę lotniczą w historii naszego kraju, Amerykanie mierzyli się z największą katastrofą ekologiczną w historii USA. Po wybuchu na platformie wiertniczej Deepwater Horizon pracującej w Zatoce Meksykańskiej do morza wydostało się prawie 700 milionów (sic!) litrów ropy. Zginęło 11 pracowników, a 17 zostało rannych.
Wszystkie przedstawione postacie w filmie są prawdziwe. Bergowi udaje się kilka z nich nakreślić na tyle solidnie, że nie tylko nie szeleszczą papierem, ale wzbudzają w widzu żywe odczucia. Jest to o tyle istotne, że nie oglądamy superherosów czy komandosów mierzących się z zaglądającą im w oczy śmiercią, ale zwykłych ludzi: robotników, inżynierów czy garniturowców z firmy BP. Główną postacią jest Mike Williams (Mark Wahlberg). Kochający mąż i ojciec w jednej chwili musi stać się bohaterem ratującym towarzyszy w oparach ropy, z językami ognia na skórze i walącą się platformą u stóp . Wraz z przełożonym zwanym przez wielbiącą go załogę Panem Jimem (Kurt Russel), który od dawna informował o zaniedbaniach na platformie. Narzekania były jednak zakopywane pod dywan przez pazernych przedstawicieli BP, uosobionych przez demonicznego Johna Malkovicza.
Każdy z aktorów wie dokładnie, czego oczekuje od niego widz i świetnie się ze swojej roli wywiązuje. Wahlberg jest na wskroś amerykańskim, bardzo ludzkim herosem, Russel zabija spojrzeniem twardziela lat 80., który ma jeszcze coś do powiedzenia w życiu, zaś Malkovich jest tak irytująco bezczelny, że życzymy mu, by jego pierwszego pochłonął ogień.
Berg unika dywagacji na temat korporacyjnej bezduszności. Nie jest też napuszony hasłami ekologicznymi jak choćby Emmerich w „Pojutrze”. Reżyser sprzedaje nam stuprocentowe kino katastroficzne, wzorowane na takich klasykach jak „Płonący wieżowiec” czy „Tragedia Posejdona”. Unika przy tym patosu, kiczu i niepotrzebnego moralizatorstwa. Dzięki temu „Żywioł” jest filmem bardzo realistycznym, a jednocześnie nie traci wszystkiego co najlepsze w sensacyjnym kinie: trzyma przez niespełna 2 godziny w napięciu.
„Żywioł” to opowieść o sile determinacji i prawdziwym, archetypicznym wręcz męstwie. Ale to również opowieść trącąca konserwatywnymi wartościami. Nie przez przypadek uratowani z piekła padają na kolana i we wspólnie odmawiają Ojcze Nasz. Wzruszające, pełne akcji, ale i pokrzepienia kino.
5/6
„Żywioł. Deepwater Horizon”, reż: Peter Berg, dystr: Monolith
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/310339-zywiol-deepwater-horizon-rasowe-kino-katastroficzne-recenzja