wSieci. Zaremba przed telewizorem: Męki Keanu Reevesa

"Kto tam?", reż: Eli Roth, dystr: Monolith
"Kto tam?", reż: Eli Roth, dystr: Monolith

Film „Knock Knock” tłumaczony jako „Kto tam?” (a nie „Puk, Puk”?), ciągle powtarza Canal+. Wszystko w nim jest drażniące.

Eli Roth kojarzy się źle. Jako aktor grający żydowskiego bojownika w „Bękartach wojny” Quentina Tarantino popisał się uwagą, że Polacy powinni się wstydzić, bo podczas wojny nie ratowali Żydów, a mogli wywieźć ich wszystkich przez morze - jak Duńczycy. Ot, historyk!

Roth to twórca takich filmów jak „Śmiertelna gorączka”, a także „Hostel” i „Hostel 2”. To horrory, a właściwie filmy grozy, bo nie ma tam upiorów czy duchów, jest za to zbyt dużo sadyzmu i obrzydliwości. W dziedzinie aranżowania fabuły, stopniowania napięcia, Roth przewyższa talentem większość rzemiechów od tej tematyki. Ale i tak pamięta się głównie szok oraz mdłości.

Tym razem nakręcił dreszczowiec bardziej miękki, niewiele tu krwi, nie mówiąc o braku wypalania oka („Hostel”). Jednak mamy film, który trudno polubić. Po raz kolejny jedni (dwie atrakcyjne dziewczyny) terroryzują i maltretują innych (mężczyznę w średnim wieku). To już właściwie oddzielny podgatunek, związany z oczywistym przy tej tematyce zażenowaniem. Nawet jeśli owe tortury nie są tak okrutne i definitywne jak powiedzmy w „Funny Games” Michaela Hanekego, budowanie całego filmu na odzieraniu człowieka z godności budzi u mnie rzadką pokusę zakazu lub w każdym razie utrudnienia dystrybucji.

Jednak Roth nawet w powodzi krwi i ekskrementów wymyśla dodatkowe zagwozdki. Tu mamy nieustanne oczekiwanie, aby Keanu Reeves, facet nawet w wieku lat 50 nieprzypominający bezradnej ofermy, jakoś się odwinął, a przynajmniej postawił. Tymczasem staje się on coraz bardziej upokorzony i niezdolny do oporu. „Knock Knock” to zresztą remake filmu „Death Game” z 1977 r., w którym maltretowany facet był bardziej podtatusiały.

Ale w wizerunku kudłatego Reevesa, dawnej gwiazdy filmów akcji, ma się kryć dodatkowy smaczek. Horrory są naszpikowane wątkiem mimowolnej kary: ładni chłopcy i dziewczyny giną przeważnie niejako w następstwie swoich grzechów. Tu mężczyzna zostaje ukarany za wredne erotyczne pokusy. Niby dziewuchy są obrzydliwe, drażniące. A jednak są trochę narzędziem sprawiedliwości, której staje się zadość.

Wypadałoby powiedzieć: cóż, trudno. Ale z ręką na sercu: w ilu filmach współczujemy serio mężczyźnie w starciu z kobietą? Kilka takich było, na czele z „W sieci”, gdzie Demi Moore wciągała w pułapkę Michaela Douglasa. Kulturowy schemat jest wszakże inny, zawsze ten sam. Wciąż płacimy za naszą rzekomą dominację, choćby była ona taką samą fikcją jak dzielność Reevesa w finale „Knock Knock”.

Piotr Zaremba (wSieci)

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych