Zaremba przed telewizorem: "Absolwent" po latach

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
"Absolwent", reż Mike Nichols, dystr: Kino Śwait
"Absolwent", reż Mike Nichols, dystr: Kino Śwait

Aby uczcić Dustina Hoffmana, TVP kultura pokazała ciurkiem dwa filmy z nim: „Absolwenta” Mike’a Nicholsa (1967) i „Śmierć komiwojażera” Volkera Schlöndorffa (1985). Ten drugi przypomniał mi o mojej dawnej miłości do teatru. Ten pierwszy – o mojej młodości w ogóle.

Schlöndorff nawet postarzył Hoffmana, każąc mu grać w adaptacji sztuki Arthura Millera klasycznie, to znaczy teatralnie. Aktor nie tylko jest na ekranie, lecz cały czas mówi, stwarza, kreuje rzeczywistość słowami. Próbuje dokonać samym sobą syntezy życia i świata.

Głośny „Absolwent” takich ambicji nie miał. Hoffman, młody, choć nie aż tak jak jego bohater, coś tam mamroce, ale głównie jest spłoszony, zakłopotany, mający problemy z decyzjami. Pamiętam, jak oglądałem go po raz pierwszy z rodzicami w Polsce gierkowskiej. Najbardziej przemówiła do mnie scena, kiedy Hoffman przebiera się w strój nurka, który dostał w prezencie, a rodzice i ich znajomi nadal go atakują natrętnymi perorami. Każdy z nas czuł się tak czasem jako młody człowiek. Stąd tak mocna identyfikacja z tym filmem — w pewnym wieku.

Potem z kolegami ze studiów stałem w długiej kolejce do kina Śląsk w epoce Jaruzelskiego. Przeżywaliśmy wtedy„Absolwenta” jako film o buncie pokolenia. Prawie polityczny. Kiedy dziś ogląda się go po latach, tego buntu odnajduje się niewiele. Najdrastyczniejsza scena to krwawe monologi faceta pilnującego akademika — przeciw antywojennym agitatorom. Bunt wyraża się w niedostosowaniu. Najpierw w nieco bezwolnym romansie ze starszą kobietą. A potem w woli poślubienia dziewczyny w swoim wieku, co w sumie nie ma w sobie niczego buntowniczego, tyle że rodzice wybranej mają inne zdanie.

To przyczynek do mojej refleksji w tym numerze „wSieci” na temat odbioru filmów. Jak się on zmienia z upływem lat, jak przynosi wręcz rozczarowania. „Absolwent” umożliwił autoidentyfikację pewnemu pokoleniu (może kilku), lecz potem został przysłonięty — przez inne zdarzenia, doświadczenia i nawet filmy.

A dochodzi do tego rzecz paradoksalna. Pamiętamy, jak Simon i Garfunkel grali na nosie drwiącą piosenką pani Robinson, starszej kochance studenta granej przez Annę Bancroft, która nie chce mu oddać swojej córki. To ona miała być symbolem zakłamania klasy średniej. Ale triumf nad nią był także triumfem młodości nad wiekiem statecznym. Kibicowaliśmy temu.

Dziś odczuwam to inaczej. Pani Robinson nie przestaje być uroczo zakłamana, a jednak trochę jej współczuję, kiedy broni swego prawa posiadania młodego Dustina Hoffmana. Po prostu lepiej ją rozumiem. Zapewne również z powodu praw biologii. Sam jestem w jej wieku.

Piotr Zaremba (wSieci)

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych