Trudno oceniać nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie za scenariusz film Tomasza Wasilewskiego z męskiego punktu widzenia. Jest to film zrobiony dla kobiet przez wyjątkowo wrażliwego na kobiecą duszę filmowca. Jest to kino znakomicie zagrane i zrobione pewną ręką. Dodajmy, że ręką wyjątkowego narcyza, który przez historię kobiet wylewa własne lęki i frustracje.
„Zjednoczone stany miłości” nie trafiły do mnie na kilku płaszczyznach. Już samo osadzenie filmu u schyłku PRL jest efekciarskie. Historia czterech krzywdzonych przez okropny „patriarchalny świat” mogłaby mieć w zasadzie miejsce na każdej szerokości geograficznej oraz we współczesnej Polsce. Wasilewski nie eksploatuje przaśności PRL, ani nie stawia pytań o wpływ ukształtowanych w komunizmie matek dzisiejszych 30, 40 latek na ich wychowanie. Cały zabieg z PRL w tle zamyka się w grubych swetrach, wielkich majtach i śledziku na stole.
Nie dostrzegam też w historiach bohaterek niczego odkrywczego. Widzimy cztery kobiety mieszkające w jednym, szarym, komunistycznym bloku, których los ze sobą się przeplatają. Łączy je jedno: wewnętrzny smutek i wielka samotność. Agata (Julia Kijowska) nie może sobie poradzić z miłością do nieświadomego jej uczucia wikarego z pobliskiej parafii. Swoje seksualno-psychologiczne frustracje wylewa na męża ( Łukasz Simlat). Dyrektorka miejscowej szkoły Iza (Magdalena Cielecka) ma romans lekarzem ( Andrzej Chyra), który dopiero co pochował żonę. Jej siostra Marzena (Marta Nieradkiewicz) to niespełniona miss piękności, która zamiast kariery na wybiegu musi uczyć dzieci tańca, zaś starych Niemców z NRD aerobiku na basenie. Jest też niepotrzebna nikomu nauczycielka rosyjskiego Renata (Dorota Kolak), która ukrywa swój homoseksualizm i podkochuje się w sąsiadce Marzenie.
Wasilewski zupełnie bezczelnie nawiązuje do „Dekalogu” Kieślowskiego z tą różnicą, że w jego szarych blokowiskach nikt nie pyta o moralność i Boga. Jest tylko sztucznie łączący sąsiadów katolicki obrządek. Msze, pogrzeby i kolęda- oto powód do spotkań sąsiadów, których entuzjazm religijny jest prawdziwy jak gospodarzenie przez Anioła w „Alternatywach 4.” Są oczywiście słowa księdza o potędze miłości, ale przykrywają je nawoływanie by nie „profanować własnego ciała”. Są skrywane seksualne lęki, opresja mężczyzn wobec kobiet, którzy w najlepszym razie są nieobecni, a w najgorszym grożą śmiercią kochankom. Cenę płaci zawsze kobieta. I to ta najbardziej niewinna i bezbronna.
Wasilewski nie jest tak okropnie pretensjonalny jak w swoich „Płynących wieżowcach”, ale i teraz raczy widza dosyć łopatologiczną symboliką. W jednej z końcowych scen nad nagą i pijaną do nieprzytomności kobietą masturbuje się mężczyzna. Zostawia ją ze śladami spermy na gołym ciele i wychodzi z mieszkania. Męski „znacznik terytorium”, jak zdaje się mówić Wasilewski, wyciera nie kto inny jak lesbijka. Tylko ona może oczyścić kobietę z odwiecznej, męskiej dominacji. Czy również upokorzenia? Czy to upokorzenie jest wpisane w polski kod genetyczny z obecnym na każdym kroku Kościołem, wódką i blokowiskiem? Inna kobieta leczy swoje upokorzenie oddawaniem się w brudnym kiblu przygodnym facetom. Gdyby Wasilewski był perwersyjnym cynikiem jak Lars Von Trier, może i kupiłbym jego wizję. Ale on jest zupełnie szczery i niewyrachowany, co czyni jego film wyjątkowo nieznośnym.
Tak jak pisałem na początku recenzji film Wasilewskiego odbieram przez męską optykę. Widziałem po reakcjach na kinowej sali, że trafia on natomiast do kobiet. Bez wątpienia wielkie role stworzyły w ich utalentowane polskie aktorki na czele z fenomenalną Julią Kijowską. Wasilewski potrafi wydobyć ze swoich muz niezwykłe poświęcenie dla roli. Zarówno emocjonalne jak i fizyczne. Za to należy się ekipie szacunek i uznanie. Nie zmienia to jednak tego, że po raz kolejny Wasilewski zrobił film ocierający się o pretensjonalność. Choć bardzo chciał sposobem narracji to przykryć.
3/6
„Zjednoczone stany miłości”, reż: Tomasz Wasilewski, dystr: AP Manana
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/303559-zjednoczone-stany-milosci-paskudny-polski-patriarchalizm-wiecznie-zywy-recenzja