"Hel". Piekielna grafomania. Tak wygląda David Lynch po polsku. Recenzja

Kino Świat/materiały prasowe
Kino Świat/materiały prasowe

Debiut reżyserski Katii Priwieziencew i Pawła Tarasiewicza ma w sobie wszystkie obciążenia kina imitującego autorską stylistykę innych filmowców. Jestem entuzjastą żonglowania gatunkami filmowymi i czerpania garściami z popkulturowego kotła. Żeby taki zabiegł się udał, potrzeba jednak reżyserskiej dojrzałości albo wrodzonego talentu.

Autorzy „Helu” nie mają żadnej z tych cech. Ich film jest tak samo ładny wizualnie, jak wtórny. To prymitywna imitacja kina Nicolasa Refna i Davida Lyncha. Początek III RP. Na Półwyspie Helskim pojawia się tajemniczy Amerykanin Jack (Philip Lenkowsky). Przyjechał nad polskie morze po sezonie letnim, by w spokoju pisać filmowy scenariusz. Mieszka w przyczepie kempingowej na polu zarządzanym przez Kaila (Marcin Kowalczyk). Nieopodal znajduje się bar ze striptizem, w którym pracuje Mila (Małgorzata Krukowska). Leniwe życie zamarłego miejsca zmienia się, gdy dochodzi do potwornej zbrodni. Podejrzanym jest oczywiście przybysz, ale mieszkańcy malowniczego Helu również nie są pozbawieni głębokich tajemnic.

Twórcy mieli ambicje, by — co dziś jest w kinie bardzo modne — połączyć kino kryminalne z psychodelicznym thrillerem i slasherem. Smaki tego filmowego fusion zupełnie się nie przenikają. Stylistyka, różnorodna gatunkowość i liczne filmowe cytaty tworzą niestrawną mieszankę. Priwieziencew i Tarasiewicz zamiast inspirować się twórczością swoich idoli, w mało wyszukany sposób ich naśladują. Zabawa kolorystyką jest wzięta od Olivera Stone’a, mordy w świetle kiczowatych neonów to stuprocentowy Nicolas Refn, a liczne sceny mieszające koszmarny sen z rzeczywistością wyglądają jak odrzucone wizje Lyncha z „Zagubionej autostrady”. Szkoda, że wszystko jest w tym filmie tak wtórne, bowiem plastycznie „Hel” robi pozytywne wrażenie.

W „Helu” nie wybrzmiewa też przaśność Polski w czasie ustrojowej transformacji, gdy zderzenie naszej projekcji Zachodu zderzyło się z komunistyczną brzydotą. Można było ciekawie zagrać tym wyjątkowym i minionym już bezpowrotnie klimatem, zamiast przycinać film pod uniwersalny przekaz. Ta historia w zasadzie mogłaby się rozgrywać gdzieś na prowincji Kalifornii, Szwecji albo we współczesnej Polsce. Trudno też przejść obok dziwacznej niekonsekwencji narracyjnej i nieznośnego niechlujstwa. Mało wiarygodne jest również to, że dwa lata po upadku PRL tancerka na rurze w podrzędnym barze na Półwyspie Helskim zna doskonale języki obce i świetnie się dogaduje z amerykańskim pisarzem. Dziś, wziąwszy pod uwagę globalizację i liczbę Polaków pracujących w Wielkiej Brytanii, jest to wytłumaczalne, ale w 1991 r.?

W jednej ze scen postać grana przez Kowalczyka pyta amerykańskiego pisarza z wykorzystaniem wariografu: „Are you in Hel?”. Amerykanin znalazł się w piekle (ang. „hell” — piekło). Ja też tak się czułem, oglądając „Hel”. Piekielnie mnie jego wtórność znużyła i zirytowała. Waldemar Krzystek w „Fotografie” pokazał, że stać nas na swojski thriller z prawdziwego zdarzenia. Naprawdę nie musimy łopatologicznie naśladować „Holiłódu”.

2/6

„Hel”, reż. katia Priwieziencew, Paweł Tarasiewicz, dystr. Kino świat

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.