Pisanie o Republice Południowej Afryki nie jest sprawą łatwą. Ten, najbardziej znany z polityki apartheidu kraj, owiany był przez lata złą sławą.
RPA straszyło się małe dzieci, RPA była niegodnym zachodniej cywilizacji państwem, w którym prześladowało się czarnych obywateli. Do RPA cywilizowany człowiek nie jeździł turystycznie, a zespoły rockowe – jeśli tylko tam się pojawiały – stykały się z ostracyzmem. Wszystko, co najgorsze w białym człowieku, mogliśmy obserwować właśnie w Południowej Afryce.
Dla kontrastu czarni niezłomni bojownicy o wolność i demokrację przedstawiani byli jako szlachetni opozycjoniści, na czele z Nelsonem Mandelą i opiewanym przez Petera Gabriela Stevenem Biko. Ale w 1994 roku, dzięki wolnym wyborom, wszystko uległo zmianie. Czarni doszli do władzy i sprawiedliwość zwyciężyła. Ładna wizja, szkoda tylko, że nieprawdziwa. A może lepiej powiedzieć, że prawdziwa i nieprawdziwa zarazem. O RPA napisał również Adam Hochschild, autor znany również z „Ducha króla Leopolda” – kompendium wiedzy na temat kolonializmu w Kongu Belgijskim. I chociaż autor chciał dobrze, nie uniknął szeregu pułapek, na które natrafiamy, ilekroć czytamy o Republice Południowej Afryki.
Przede wszystkim dodać trzeba na wstępie, że „Lustro o północy” nie jest reportażem współczesnym, bo dotyczy roku 1988, kiedy to Adam Hochschild odwiedził Południową Afrykę kilkanaście miesięcy przez przemianami politycznymi, których skutkiem było zniesienie apartheidu. Naturalnie, autor o tym wiedzieć nie może, więc nieufnie podchodzi do sygnałów pewnej liberalizacji, które wysyłają władze państwowe, z prezydentem Pieterem Willemem Bothą na czele. Co więcej, niejednokrotnie ironizuje na ich temat, nie wierząc, że jakakolwiek zmiana jest możliwa. Autor przybywa do RPA w okolicy obchodów Dnia Ślubowania, najważniejszego święta narodowego w tym kraju. Obchodzi się je w rocznicę największej walki z Zulusami, którą wygrali biali osadnicy, Burowie. W RPA na dobre trwa apartheid, prześladowani są czarni opozycjoniści, w dodatku Murzyni podzielili się na frakcje pro- i antyrządową, i walczą ze sobą. Jednak nie wszyscy biali popierają politykę rozdziału ras, są bowiem tacy, którzy sympatyzują z ANC (Afrykańskim Kongresem Narodowym, w którym działa uwięziony wówczas Mandela), a nawet go popierają. Sytuacja jest więc niejednoznaczna.
Na tę całą sytuację autor nakłada swój ideologiczny płaszcz, w związku z czym wpada w pułapki, o których wspomniałem we wstępie. I jakkolwiek jako reporter, autor przygotowany jest doskonale do swojej pracy, nie jest on bynajmniej obiektywny. Zrozumiałe, że trudno o obiektywizm, gdy sympatyzuje się z jedną stroną konfliktu, w tym przypadku z czarnymi. Nie widzi więc autor, albo nie chce widzieć, komunistycznych powiązań Frontu Narodowego, chociaż w pewnym momencie zauważa finansowanie tegoż przez Związek Sowiecki. A przecież to fakt. Czarni nie byli w tym konflikcie niewiniątkami, a nam – Polakom – wychowanym na pokojowej Solidarności, ANC kojarzy się właśnie z łagodnością i jedynie politycznym oporem. Bojówkarze Frontu Narodowego mieli na swoim koncie wiele setek zabitych białych, czego Hochschild nie widzi, albo widzi, ale o tym nie pisze. Z drugiej strony czarnym ludem jego tekstu są Burowie, biali osadnicy, którzy przypłynęli do przylądkowej Afryki w momencie, gdy na jej terenach nie było żadnych czarnych! Autor jednak przypuszcza szturm historyczny tak zwanych „radykalnych historyków”, których wizja jest odwrotna do burskiej. Staje się więc Adam Hochschild Tomaszem Grossem Republiki Południowej Afryki.
To wszystko jednak nie może być prostym wytłumaczeniem policyjnego i brutalnego systemu represji, który w momencie pobytu autora w RPA panował w tym państwie. Nie ma również łatwego usprawiedliwienia dla tortur i przetrzymywania w areszcie bez sądu. Tylko, jak wspomniałem, to dopiero jedna strona medalu. Równie brutalnymi działaniami osławił się przecież Afrykański Kongres Narodowy, w tym Nelson Mandela, który dopiero w 2008 roku zniknął z amerykańskiej listy terrorystów. Faktem jest brutalny marksizm działaczy ANC, faktem jest także czarny rasizm, który wybuchł po dojściu czarnych do władzy. Na szczęście puścił Hochschild farbę o żonie Mandeli, Winnie, która była wyjątkową, lubującą się w zbrodniach rasistką. Winnie Mandela, według autora, w połowie lat 80. prowadziła bandę, która z wyjątkowym okrucieństwem mordowała ugodowych czarnych, niesprzeciwiających się polityce rządu.
I chociaż w ostatnim rozdziale autor poświęca miejsce na skrótowe przedstawienie historii RPA po apartheidzie, brakuje w niej nawet jednego zdania o tragicznej sytuacji białych farmerów, którzy giną szlachtowani przez czarnych rasistów. Zaledwie zarysowany jest w tej końcówce fakt radykalnego wzrostu przestępczości: liczba morderstw na jednego człowieka jest 12 razy wyższa niż w USA. Nie pisze również reporter o białych, którzy wyjeżdżają z kraju. A przecież to oni – i tu żaden historyk nie może mieć wątpliwości – zbudowali Republikę Południowej Afryki. Łatwo jest więc pisać o rasizmie, gdy dotyczy on białego człowieka. To nic nie kosztuje, a wręcz przeciwnie, spotyka się z poklepywaniem po plecach liberalnych obrońców „praw człowieka”. Zauważyć obok siebie dwa rasizmy jest już trudniej, bo za to żadnych przyjacielskich gestów nie ma, a jedni i drudzy zainteresowani mają wówczas pretensje. Ale czy nie na tym polega dochodzenie do prawdy?
Michał Żarski
Adam Hochschild, Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku, tłum. H. Jankowska, wyd. Czarne, Wołowiec 2016, ss. 347.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/302932-tylko-jeden-rasizm-lustro-o-polnocy-czyli-pisanie-o-republice-poludniowej-afryki-nie-jest-sprawa-latwa