"Brzydki człowiek i inne opowiadania". Staroświecka proza. Recenzja

Włodzimierz Kowalewski, Brzydki człowiek i inne opowiadania, wyd. Marginesy
Włodzimierz Kowalewski, Brzydki człowiek i inne opowiadania, wyd. Marginesy

Włodzimierz Kowalewski publikuje dość rzadko jak na standardy polskich literatów, szczególnie zaś tych dopieszczanych przez media. Może więc dlatego, nie czując presji wydawców czy dziennikarzy, nie musi podlizywać się obu tym grupom i tworzyć na zamówienie kolejnych tekstów. Publikuje nawet rzadziej, niż bym się spodziewał, bo przyznam się do tego, że dałem się nabrać. Nabrałem się na to, że „Brzydki człowiek i inne opowiadania” jest tomem zupełnie nowych tekstów, a opowiadania Kowalewskiego lubię niezmiennie ,od kiedy po raz pierwszy się z nimi zetknąłem. Popędziwszy do księgarni i kupiwszy „Brzydkiego człowieka”, zorientowałem się na przystanku, że ponad połowa tekstów pochodzi z wydanego w 2003 roku „Światła i lęku”. Trudno, nie takie rozczarowania człowiek przeżywał, więc i to ze stoickim spokojem musiałem przełknąć. Natomiast jasną stroną medalu jest fakt, że nie kończy się przecież na tekstach starych, bo w skład zbioru wchodzi jeszcze pięć opowiadań, rozproszonych tu i ówdzie, publikowanych w ostatnich kilku latach.

Dlaczego Kowalewski? Ano dlatego, że jest reliktem, skamieliną. Tak, jak on, dzisiaj mało kto pisze. Nie jest to ani proza eksperymentalna czy zaczynająca się od przedrostka „post”. Próżno szukać w niej skandalu, czy bluzgania wykluczonych (jak lubią nazywać się lewicowi aktywiści). Nie operuje Kowalewski ani strumieniem świadomości, ani nie gmatwa niepotrzebnie swojej prozy, aby profani odeszli z kwitkiem. Nie jest też uczniem Gombrowicza, z powodu którego wciąż obowiązującą narracją w literaturze jest burzenie i wsadzanie kija w mrowisko. Ale z drugiej strony przecież autor nigdy nie zniżał się do poziomu pisania seryjnego i produkowania literatury rozrywkowej, królującej na polskich blogach literackich. Ich twórcy (częściej twórczynie) zajmują się zawodową żebraniną książkowej pulpy, którą później koślawą polszczyzną próbują opisywać. Bo trzeba to powiedzieć jasno, Włodzimierz Kowalewski przyszedł na świat o wiele za późno, lecz dzięki temu literatura polska zyskuje pewną deficytową wartość, mianowicie elegancję. I elegancję pióra, i elegancję motywów. Nie o wszystkim przecież można i trzeba pisać, o czym wielu zapomina.

O czym pisze więc autor „Brzydkiego człowieka”? Czytelnikom zaznajomionym z jego prozą nie trzeba przypominać, że głównym problemem, który porusza autor, jest człowiek. Zawsze chodzi o jednostkę, o pojedynczego bohatera, który jednak daleki jest od tego, co nazywamy mianem bohaterstwa. To zawsze ktoś uwikłany w większą historię, której próbuje sprostać. Proza Kowalewskiego jest psychologiczna, dlatego też czytelnik zawsze ma wgląd w umysł, myśli czy uczucia jednostki. Opowiadania olsztyńskiego autora przede wszystkim rysują pojedynczą postać, która dominuje w świecie przedstawionym. Inne osoby, w zależności od wpływu na fabułę, rysowane są mniej lub bardziej grubą kreską. W zasadzie więc Kowalewski reprezentuje nowelistyczne podejście do epiki. Nie tworzy wielowątkowych struktur, ale w sposób niezwykle zdyscyplinowany buduje światy swoich tekstów. I jest przy tym konsekwentny: elegancko domyka fabuły, często stawiając na otwarte zakończenia. Przy czym za stary jest na młodzieńcze, efekciarskie trzy kropki, które mają budować pseudofilozoficzny klimat niedopowiedzenia. U Kowalewskiego niedopowiedzenie jest skutkiem tego, że autor portretuje życie takie, jakim jest, chociaż czasem wprowadza jakiś drobny metafizyczny element.

Ta metafizyka właśnie jest czymś atrakcyjnym i jednocześnie staroświeckim. Bo w czasach panoszącego się kultu mózgu i kognitywistyki pisać o duchowości zakrawa wręcz na skrajną odwagę. Ta metafizyka bierze się z faktu, że pisarz z Olsztyna skupia się w swoich tekstach na przemijaniu. Przemija tytułowy hrabia ze „Śmierci Ostrogskiego”, kończy się życie Krasińskiego ze „Światła i lęku”, w końcu zdają sobie sprawę z upływu czasu tytułowe postaci „Władysia” i „Śmiechowicza”. Pierwszy to emerytowany docent toruńskiej uczelni, drugi – przedwojenny spiker rozgłośni, również nadającej z Torunia. Większość bohaterów Kowalewskiego to uwikłane w czas figury, które balansują na granicy śmieszności, jednak nam czytelnikom nie do śmiechu. Bo te przeciętne do bólu postacie to każdy z nas, wraz z własnymi snami o potędze. A odpowiedź na pytanie o dalsze istnienie pojawia się w jednym z nowych tekstów. Bowiem w „Pomniku” zmarła tragicznie dziewczyna po latach domaga się pamięci.

Jakie są więc te nowe teksty, niezamieszczone uprzednio w „Świetle i lęku”? Niektóre z nich, jak tekst tytułowy czy „Szał uniesień” weszły później w skład powieści Kowalewskiego. Dwa kończące zbiór teksty, „Auta mojego życia” i wspomniany wyżej „Pomnik”, to zaledwie szkice, w których kategorie autora i narratora ulegają wyraźnemu zatarciu. Jest jeszcze „Śmiechowicz” – rzecz z wątkiem fantastycznym o modernistycznym zacięciu. Elegancka to proza, jak już wspomniałem we wstępie. Kowalewski nie chce nikomu niczego udowadniać, nie przymila się do żadnego środowiska, ani koterii, po prostu pisze. A że nadal czyni to wyśmienicie, należy przyklasnąć.

Michał Żarski

Włodzimierz Kowalewski, Brzydki człowiek i inne opowiadania, wyd. Marginesy, Warszawa 2016, ss. 318.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.