Odnaleziona Terra Felix, czyli Kaczmarski po latach. Kurski, Kazik, Nagórski i inni - nie zapomnieli

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. ansa
fot. ansa

Wykonawcy utworów Jacka Kaczmarskiego od zawsze budzili we mnie sprzeczne emocje. Bo z jednej strony – udowadniali, że jego twórczość jest czymś więcej niż głosem jednego pokolenia i wynosili ją często ponad stereotyp piosenki studenckiej, czyli spoconego faceta w kraciastej koszul z rozstrojoną gitarą. Ale z drugiej… Nie mogłam się nigdy uwolnić od porównań z oryginałem. A te często wypadały niekorzystnie, nawet jeśli młodzi artyści – świadomie, by ich uniknąć szukali nowych , oryginalnych interpretacji. Nie każdy z tych prób wychodził zwycięsko…

Ja w każdym razie wciąż żyję i pewnie już umrę w przekonaniu,ze najlepszym interpretatorem swoich tekstów był sam Kaczmarski. Co wcale nie jest oczywistością, bo wielu pokrewnych mu artystów, było dowodem zupełnie innej teorii. Choćby Stanisław Staszewski, czy Edward Stachura… Jacek był jednak jak Włodzimierz Wysocki – równie genialnym autorem jak wykonawcą. Ale Jacka już nie ma wśród nas. A jego pieśni żyją… Jak intensywnie - przekonali wczoraj warszawską publiczność wykonawcy z koncertu „ Istnieje gdzieś terra felix”. Imprezę zorganizowano z okazji 12 rocznicy śmierci artysty w kinie Palladium. Patronat nad nią objął m.in. Tygodnik „wSieci”.

To dziwne uczucie – zobaczyć na dużej scenie ludzi, których przez lata regularnie spotykało się na koncertach, ale na widowni… Oczywiście tych co śpiewają – i to z powodzeniem - utwory Kaczmarskiego dałoby się zgromadzić znacznie więcej. Wczorajsi wykonawcy należą jednak do tych najbardziej znanych.

Otwierający koncert Mateusz Nagórski reprezentuje niewątpliwie tzw. nurt „kanoniczny”. Utwory Kaczmarskiego śpiewa w tej samej manierze co Jacek. Jego niewątpliwą zasługą jest to,że popularyzuje także teksty mniej znane, rzadko wykonywane, a do wielu – tych których Jacek nie zdążył „umuzycznić” - sam napisał melodie.

fot. ansa
fot. ansa

Przyznam, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam Mateusza na scenie miałam wrażenia, że aż przesadza z wiernością naśladownictwa. Bo przecież bycie żywą kopią skazuje zawsze na wtórność. A jednak – zmieniłam zdanie. Bo, kiedy nie ma już Jacka, ktoś powinien umieć wykonać na żywo jego pieśni właśnie w takim duchu, w jakim on sam to robił. Choćby po to by inni, swoich interpretacjach mieli się od czego „odbić” . A Mateusz dysponuje bardzo podobną Kaczmarskiemu dynamiką, ekspresją, żarem, ,czasem agresją, czasem liryką… I co w tym repertuarze istotne - równie dobrą dykcją. Nagórski wykonał wczoraj brawurowo wojnę „Postu z karnawałem”, „Na starej mapie krajobraz utopijny” – z której pochodzi tytułowa Terra Felix, a także „Powódź” i „Tren spadkobierców”. Nikt lepiej niż on nie mógłby wprowadzić widowni we właściwy „kaczmarski” nastrój.

Dwójka kolejnych wykonawców: Kamil Pawlicki i Elżbieta Rząca należy już do nurtu swobodnych interpretatorów. Jako duet – bardzo dobrze zaśpiewali „Rozmowę” - utwór, który w oryginale Jacek śpiewał na role ze Zbigniewem Łapińskim, a także „Romans historiozoficzno- erotyczny o princessie Doni i parobku Ditku…”

fot. ansa
fot. ansa

Nie zachwyciły mnie natomiast „Manewry” , a już pomyłką wydała mi się „Opowieść pewnego emigranta” w kobiecym wykonaniu Rzący. Przesadnie rozbudowana aranżacja ( nie tylko w tym utworze), z nachalnie żydowskimi motywami plus kobieca narracja – miast ubogacać, spłycały i trywializowały teść tego gorzko - ironicznego utworu. Brutalna prawda jest taka, że nie każda pieśń Kaczmarskiego dobrze brzmi w ustach kobiety. Są takie, ale trzeba je wyszukiwać umiejętnie.

Niewątpliwie dużą atrakcją wieczoru stał się wstęp… Jacka Kurskiego. Choć niekoniecznie niespodziewaną. Bo to bynajmniej nie pierwsze publiczne zmierzenie byłego polityka, a obecnie prezesa TVP z dorobkiem Kaczmarskiego.

fot. ansa
fot. ansa

Kurski od wczesnej młodości – fascynował się twórczością swego imiennika. Miał okazję go bliżej poznać. Nie tylko bywał na jego koncertach ale i sam je organizował. Zaś Kaczmarski – choć politycznie na antypodach nurtu „narodowo-patriotycznego” - cenił go i lubił. Sama pamiętam jak – przepowiadał w gronie przyjaciół, że Kurski zajdzie daleko. A były to lata 90- te kiedy jego kariera nie rysowała się jednoznacznie…

Kurski zaśpiewał Katyń – jeden z najbardziej przejmujących utworów poświęconych sowieckiej zbrodni jakie kiedykolwiek napisano nieprzypadkowo, bo to 13 kwietnia Rosjanie oficjalnie przyznali, ze Katyń był ich dziełem), a także zupełnie inne w charakterze „Bieszczady”. Jako „pieśń masowego rażenia” wybrał „Sen Katarzyny II” . To niewątpliwie jeden z  najczęściej wykonywanych „ogniskowo” utworów Kaczmarskiego, co jednak nie przeszkodziło prezesowi TVP pomylić tekstu… W rezultacie o tym, że „ten i ów” co to o carycy śmiał powiedzieć „niewyżyta Niemra”, za co „ pod batogiem nago biegł o śniegu dookoła Kremla” – usłyszeliśmy aż 3 razy… Było to nawet dość zabawne. Pomyślałam sobie, że chyba „dziadek z Wehrmachtu” się zemścił… Co nie zmniejszyło jednak aplauzu spragnionej „hitów” publiczności.

Dominika Świątek – kolejna kobieta, która ma odwagę śpiewać Kaczmarskiego -nie popełniła błędu swojej poprzedniczki i wybrała utwory nie kłócące się z własną płcią. Z czego najbardziej przejmująco wypadło chyba „Pożegnanie Okudżawy”.

fot. ansa
fot. ansa

Największą gwiazdą wieczoru stal się zgodnie z oczekiwaniami Kazik Staszewski. Jego związki z Kaczmarskim są szczególnego rodzaju. Bo to dzięki Jackowi – jak to sam przyznaje – zapoznał się z twórczością własnego ojca. Wśród licznych zasług dla polskiej kultury - Kaczmarski ma bowiem i tę, że jako pierwszy „odkrył” i spopularyzował utwory Stanisława Staszewskiego, wcześniej znane tylko gronu jego znajomych. Dziś Celinę i Baranka – umie zanucić niemal każdy. Jedni dzięki Kaczmarskiemu, inni - Kazikowi.

fot. ansa
fot. ansa

Staszewski zaśpiewał je z typową dla siebie swadą i energią, a na okrasę dorzucił jeszcze kojarzoną już na zawsze z tercetem Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński „Modlitwę o wschodzie słońca” Natana Tenenbauma. Jeśli można mu coś zarzucić, to chyba tylko to, że zgodził się na tak symboliczny występ. Publiczność czekała na więcej. No troszkę raził fakt, że Kazik jako jedyny nie wyszedł do bisów. Wyglądało to na pewną arogancję gwiazdy. Ale może przyczyny były inne…

Tak czy owak bisy wyraźnie wykroczyły poza ramy tych przygotowanych przez wykonawców. Oprócz zaśpiewanej na role „Naszej klasy”, była też repeta indywidualna „Wojny postu…” oraz nieśmiertelne „Mury”Te ostatnie na wyraźne żądanie i z udziałem publiczności. Cóż, klątwa tej pieśni, którą Jacek znienawidził pod koniec życia , jako rozumianą opacznie i szufladkującą go w wąskim gronie bardów politycznych – najwyraźniej trwa i po śmierci…

No ale przecież sam pisał :

„Zostały jeszcze pieśni. One

Już, chcę czy nie chcę, nie są moje.

Niech cierpią los swój – raz stworzone

Na beznadziejny bój z ustrojem.

Sczezł ustrój, a słowami pieśni

Wciąż okładają się współcześni.

„Mury” więc żyją swoim kolejnym życiem. A nam pozostaje się spierać dla kogo runęły, a komu rosną.

Podsumowując, artyści mimo drobnych potknięć, zgodnie z modnym powiedzeniem - „dali radę”. Pokazali, że pamiętają o Jacku, że go rozumieją i cenią. I na brak aplauzu narzekać nie mogli. Troszkę posypali się jedynie prowadzący Anna Popek i Rafał Porzeziński, myląc uporczywie daty urodzin i śmierci Kaczmarskiego. Co zresztą większości widowni - zapewne umknęło. Braki w wiedzy nadrabiali za to wyraźnie nieudawanym entuzjazmem dla dorobku poety.

fot. ansa
fot. ansa

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie przykry akcent na samym początku, jakim stało się zamieszania z wejściówkami na koncert. Te były – darmowe, ale rzecz jasna limitowane. Tym bardziej, że sala w Palladium to nie Kongresowa. Najwyraźniej jednak organizatorzy nie docenili skali zainteresowania imprezą ani też dostępności technik drukarskich, która pozwoliły zmultiplikować bilety. W rezultacie ponad 200 osób odeszło z kwitkiem, a wiele z tych, co które zdołały wejść – musiało stać.

Ponoć są plany, by w związku z tym incydentem imprezę powtórzyć. I byłoby to chyba nie od rzeczy. Bo chętnych do słuchania Kaczmarskiego – najwyraźniej nie brakuje – mimo, że na pytanie, kto miał okazję być na koncertach samego mistrza – ręce podniosła nie więcej niż 1/3 sali. Najwyraźniej nim się obejrzeliśmy - urósł kolejny „Młody las”, który słucha czegoś więcej niż hip-hopu. I chyba wyciąć się nie pozwoli.

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych