„Zabójcy w imię Republiki” – rozmowa z tajnym zabójcą. FRAGMENT

Na rozkaz najwyżej postawionych francuskich polityków przeprowadzane są zabójstwa na zlecenie oraz inne tajne operacje, mające na celu eliminację jej wrogów. Czy interes państwa może być wytłumaczeniem dla zabójstw i innych niegodziwości?

Od narodzin V Republiki w 1958 roku każdy z prezydentów – we właściwy sobie sposób – uciekał się do działań tego rodzaju, choćby w ostateczności. Wydanie zezwolenia na pozbawienie kogoś życia stanowi prezydencką prerogatywę. To obszar zarezerwowany tylko dla nich.

Rozmowa z jednym z najlepszych zabójców - „Ja, Daniel, były zabójca z SDECE

Moja wizyta w tym przyjemnie odizolowanym od świata, wielkim domu na przedmieściach Perpignan przypadła na wyjątkowo upalny dzień lata 2012 roku. Daniel siedzi w chłodnym salonie przy pozamykanych okiennicach. W półmroku widać niekiedy łzy, którymi wypełniają się jego oczy. Stara się maskować cierpienie, ale samotność mu ciąży. Nigdy nie był gadatliwy, nie lubił się popisywać – raczej milczał jak kamień. Nie umiał znaleźć słów, by opowiedzieć najbliższym, na czym polegało jego życie. Wspomnienia z dawnej działalności są zamknięte jak w hermetycznym pudełku, nie lubi sobie jej przypominać. „Nigdy nie powiedziałem dzieciom, czym się właściwie zajmowałem. Myślę, że dzisiaj wciąż mają mi to za złe – i moje milczenie, i to, że tak mało z nimi byłem. Będzie pan pierwszą osobą, której to opowiem”. Jego tajemnice są zimne i ciężkie jak kamienie.

„Jechałem, jeśli mi się podobało”

W rzeczywistości Daniel miał po prostu idealny profil jako tajny zabójca na usługach Republiki. Urodzony w Algierii w rodzinie kolonistów mówił trochę po arabsku, po hiszpańsku i po portugalsku. Podczas drugiej wojny światowej przeszedł test ognia w batalionach uderzeniowych. Brał udział między innymi w wyzwalaniu Korsyki w 1943 roku, po czym został ciężko ranny od strzałów z karabinu maszynowego na Elbie. Przeszedł kilkadziesiąt operacji nóg, po czym otrzymał rentę z powodu odniesionych ran. Wrócił do cywila i otworzył sklep z ubraniami w Langwedocji – w Roussillon na południowym zachodzie Francji. Szybko wrócił do aktywności sportowej.

Jako rezerwista zachował kontakty z dawnymi towarzyszami broni, którzy, kiedy rozpętała się wojna w Algierii, weszli w skład SDECE (Służby Dokumentacyjnej Wywiadu i Kontrwywiadu). „Bardzo niewielu cywilów znało ten czy ów język i jednocześnie potrafiło obchodzić się z bronią. Chłopcy z SDECE dzwonili do mnie z pytaniem, czy nie byłbym zainteresowany taką czy inną akcją. Miałem prawo odmówić, byłem w końcu prostym cywilem, nie obowiązywało mnie wojskowe posłuszeństwo. Zdarzało mi się odrzucać misje, zwłaszcza gdy w grę wchodziły kobiety lub dzieci. Ale jeśli mi się podobało, jechałem… Robiłem swoją robotę. Tak się na to przecież mówi, robota. Dzięki temu życie było mniej monotonne. Miało się zastrzyk adrenaliny. Miałem poczucie, że jestem kimś. Nie to, żebyśmy byli dumni, raczej zadowoleni, że zrobiliśmy coś korzystnego dla kraju”.

Daniel poznawał nazwisko celu dopiero po tym, jak przyjął zadanie. Ekipa z SDECE wybierała się na rozpoznanie – bez tego zabójcy nie mogli przejść do działania. „Zasadniczo pracowałem sam. Zdarzało mi się też robić rozpoznania dla kogoś innego. To nie ja decydowałem o tego rodzaju sprawach”. Pierwszego zlecenia Daniel nie pamięta zbyt dokładnie. Przypomina sobie tylko, że był kompletnie nieświadomy zagrożeń, które napotkał. „Niebezpieczeństwo było wszędzie. Jeśli źle się ustawiło materiały wybuchowe, można było samego siebie wysadzić w powietrze. Zdarzyło się to kilku chłopakom ze służby w Tunezji – zginęli w jednym samochodzie. Jeżdżąc do Algierii, ryzykowało się schwytanie przez fellaghas. Któregoś razu w Philippeville szedłem ulicą w otoczeniu ochroniarzy – prawdziwy kaid, watażka. Nagle jak spod ziemi wyrósł jakiś typ, który rzucił się na mnie z fuzją. Chciał mnie zabić! Moja straż go widziała – rozbroili go i powalili na ziemię. Umknąłem śmierci spod kosy i miałem tego świadomość. Nie ma wątpliwości, że zdarzało mi się też unikać niebezpieczeństwa, którego nawet nie zdążyłem zarejestrować”. Jak wspomina Daniel, zdarzyło mu się też uniknąć noża pewnego szkolonego właśnie rekruta SDECE: „Rekrutowaliśmy agentów zdolnych do wykonywania tego typu operacji. Dawaliśmy im broń białą. W trakcie szkolenia ubrany w dżalabiję odgrywałem cel. Jednemu z tych typów, któremu ewidentnie wydawało się, że chodzi o prawdziwą misję, zacięła się broń. Niepowstrzymany, natychmiast wyjął nóż i starał się skroić mi skórę. Musiałem uciekać! Na szczęście biegałem bardzo szybko i nie zdołał mnie dogonić”.

Konflikt algierski i misje prawie dzień w dzień

W tamtym okresie – był to 1960 rok – napięcie w Algierii było ogromne. Po kilku latach punktowych misji w Europie i Afryce Północnej – wszystkich powiązanych z wojną w Algierii – SDECE poprosiło Daniela o tymczasową przeprowadzkę do departamentu Bone w charakterze tajnego zabójcy. Oficjalnie podawał się za promotora skupującego grunty. „Kontaktowałem się z właścicielami, prowadziłem przedłużające się negocjacje, ale nigdy nic nie kupowałem. To była moja fasadowa działalność, idealna przykrywka, nikt o niczym nie miał pojęcia. Miałem tak zwane OMP, zlecenie stałe, co pozwalało mi jeździć w tę i z powrotem oraz zwracać się o pomoc do wojskowych i w prefekturach. Byłem cywilem, ale mogłem korzystać ze wszystkiego. Było bardzo gorąco i miałem mnóstwo roboty. Misje odbywały się niemal dzień w dzień. Właśnie dlatego SDECE mnie wysłało. Mówiłem po arabsku, więc ubrano mnie odpowiednio i uchodziłem za Araba. Ale – kto rano wychodzi za chlebem, może po drodze wpaść na bombę…”.

Kiedy z zabójców schodzi para

Niektóre operacje Homo wydają się przypominać odcinki tasiemcowej powieści kryminalnej. „Któregoś dnia pod Bonn, w Niemczech, facet, na którego czekaliśmy, długo się nie pojawiał. To była ważna postać z kierownictwa FLN. Miał przyjść o 21.00. Jednak o 21.30 ciągle go nie było. Jak idiota zacząłem mieć nadzieję, że nic mu się nie przytrafiło… Byliśmy małą grupką. Okazało się, że musimy zmienić plan. W końcu go dorwaliśmy. Jechałem w zielonym mercedesie. Szyba z tyłu nie dawała się do końca otworzyć. Kupiłem bukiet kwiatów, ukryłem w nich lufę karabinu i tak żeśmy go odstrzelili. Nie powiem, kto z nas. Ale byłem tam i to myśmy go odstrzelili”. Daniel nie podał tożsamości ofiary, ale wycinki prasowe pozwoliły ustalić, że chodziło o kabylskiego adwokata Aita Ahcene’a, zamordowanego w Bad Godesberg 5 listopada 1958 roku.

Zabić bez względu na wynik wojny

Daniel nie miewał skrupułów. Wykonywał rozkazy. Skąd pochodziły? Ten dawny zabójca nieraz się nad tym zastanawiał: „Wyglądało na to, że gdy w grę wchodziły ważne sprawy, rozkazy dawały Matignon lub Pałac Elizejski. Ale czasami moi zwierzchnicy z SDECE mówili, że obeszło się bez tego. Sami przejmowali inicjatywę. Jechało się na akcję. Typowi, który miał zostać odstrzelony, coś się przytrafiało, i dopiero po fakcie proszono o zgodę przewodniczącego Rady albo premiera”.

Daniel nie miał złudzeń co do tego, jak skończy się wojna. W związku z tym nie łudził się też co do legalności swoich misji. „Wiedziałem, że to niczemu nie służy – przyznał, zaskakując mnie. – Milion Francuzów nie mógł dominować nad dziesięcioma milionami Algierczyków. Ci ludzie chcieli być wolni i mieli rację. Teraz to rozumiem. Jednak wtedy rozumiałem trochę mniej, miałem tylko trzydzieści lat. Odsuwałem od siebie to, czego wolałem nie rozumieć. To była wojna. To był mój kraj, który kochałem. Po prostu starałem się pomóc”.

Jednak sześćdziesiąt lat później były zabójca nie dręczył się wyrzutami sumienia – ani z tego powodu, że zabijał, ani – że wziął udział w wojnie, o której wiedział, że jest z góry przegrana. „To było specyficzne. Nie mieliśmy okopów, jak w 1914, nie umieraliśmy z zimna ani gorąca. Ale łatwo nie było. Kiedy strzelaliśmy, nikt tego nie słyszał. Najtrudniejsze było zwinięcie się bez problemów po misji. I to, żeby nikt nie wiedział, kim tak naprawdę jesteś i co robisz. To był warunek, żeby przeżyć. I tak to szło”.

W ostatecznym rachunku Daniel żałował tylko jednego: że nie rozmawiał częściej ze swoimi dziećmi…

Rozmowa pochodzi z książki „Zabójcy w imię Republiki” autorstwa Vincentego Nouzille. Tłumaczenia dokonała Agata Czarnacka, a publikację wydała Fronda.

Kup książkę na wSklepiku.pl!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych