Sacha Baron Cohen przyzwyczaił do łamania wszelkich norm przyzwoitości. „Grimsby” jest filmem o wiele lepszym, ale też bardziej szokującym niż jego „Dyktator”, choć nie dorównuje „Boratowi”.
Nobby (Cohen) i Sebastian (Mark Strong) po śmierci rodziców zostali rozdzieleni w sierocińcu. Odnajdują się po 28 latach. Jeden został biednym ojcem jedenaściorga dzieci. Drugi to czołowy kiler MI6. Nieudana misja powoduje, że razem muszą uciekać przed zemstą służb i uratować świat od bakteriologicznej zagłady. Ten film jest parodią wszystkiego, co w brytyjskim kinie najcenniejsze, czyli Jamesa Bonda i socjalistycznych, osadzonych w małych robotniczych miasteczkach dramatów Kena Loacha i Mike’a Leigh.
Brakuje mu jednak społeczno-satyrycznej głębi choćby „South Parku”. Mimo niespotykanego dotąd w kinie eksplorowania kolejnych wersji odbytniczo-genitalnych dowcipów na pokład udało się zaprosić olśniewającą jak zawsze Penélope Cruz i diabolicznie zabawnego Iana McShane’a. Niemniej ten film to zejście pod muł dobrego smaku. Żadne tam balansowanie na bandzie!
Dostaje się tutaj wszystkim: żyjącej ponad stan „białej hołocie” z angielskich blokowisk, wymuszającej zasiłki na „chore na raka dzieci”, bezmózgim kibolom, niepełnosprawnym, słoniom (bohaterowie ukrywają się w pochwie samicy!), Harry’emu Potterowi i Donaldowi Trumpowi, którzy zostają zarażeni AIDS przez umierające palestyńskie dziecko.
Ten film jest zabawny tylko dla fanów Cohena, do których ja akurat należę. Dowcip jest natomiast tak szokująco wulgarny, że każdy wrażliwszy, niż piszący te słowa, widz (czyli prawie każdy) uzna, iż zmarnował czas i kilkanaście PLN-ów. Pod tym względem odradzam!
Łukasz Adamski
_„Grimsby”, reż. louis leterrier, dystr. UiP _
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/286481-grimsbi-szokujaco-niepoprawny-politycznie-film-recenzja