Niepozornej, urodzonej w Chełmie dziewczynce udało się coś, o czym marzą całe zastępy krwiożerczych i gotowych na wszystko artystów. być może właśnie owa „niegotowość na wszystko” uratowała anię Dąbrowską od kariery typu „jeden sezon i do lamusa”.
Wszystko zaczęło się od popularnego programu „Idol” — w 2002 r. Dąbrowska zajęła wprawdzie ósme miejsce, ale zjednała sobie przychylność widzów. Dwa lata czekała na swój moment i w 2004 r. wraz z producentem Bogdanem Kondrackim wymyśliła formułę katapultującą ją na sam szczyt. Debiutancki krążek „Samotność po zmierzchu” ukazywał kierunek poszukiwań i jednocześnie dowodził, że producent musi być kimś w rodzaju partnera, a nie wszechwładnego decydenta, który dyktuje w studiu warunki. Kondrackiemu udało się wyciągnąć z Ani to, co najlepsze — melancholijny, delikatny klimat, który został ubrany w nienachalne instrumentacje i proste, choć chwytliwe, melodie. I tak jest w zasadzie do dzisiaj.
Kolejnymi płytami Ania ugruntowała swoją pozycję, dokonując jednocześnie najważniejszej z dzisiejszego punktu widzenia rzeczy — całkowicie oderwała się od tzw. branży rozrywkowej, i to jest głównym czynnikiem wpływającym na ogromny sukces jej artystycznej — nie celebryckiej — propozycji. W zasadzie Dąbrowska cały czas kręci się wokół kilku tych samych dźwięków i nawet jeśli w wywiadach zapewnia, że wyczyściła swoją muzykę z naleciałości retro, najnowsze dzieło można spokojnie postawić obok „W spodniach czy w sukience”, największego pod względem artystycznym osiągnięcia w jej karierze. W tym kontekście „Dla naiwnych marzycieli” pozostaje w pewnym sensie antytezą współczesnego popu. Na tle najnowszych produkcji, bazujących na elektronicznych podkładach i esemesowej warstwie tekstowej czy gloryfikującej damsko-męskie duety (także budowane na elektronicznym fundamencie) alternatywy, propozycja Dąbrowskiej brzmi staroświecko, lecz jednocześnie nadal świeżo. Zasługą jest właśnie ów element ryzyka — do produkcji nowej płyty ponownie zaproszono wielu gości, którzy stworzyli świetne, stonowane, ale wielobarwne podkłady. Przede wszystkim nowy producent — znany z hiphopowego środowiska Olek „Czarny” Kowalski — postawił na naturalne, wolne od eksperymentów brzmienie. Dominują spokojna pulsacja perkusji, dobrze pracujący bas i nadal wyraziste partie instrumentów klawiszowych. Wprawdzie mogą zaskoczyć akcenty reggae, ale to drobny dodatek, który w zasadzie niczego w propozycji Ani nie zmienia. Muzyka pozostaje tylko smakowitym tłem uwypuklającym główny walor, czyli hipnotyzujące, melancholijne melodie zaśpiewane lekko naiwnym, rozmarzonym głosem. I tylko Ani tajemnicą zostanie to, dlaczego tak się dzieje.
Czteroletnia przerwa, jaką Dąbrowska zafundowała sobie po wydaniu „Bawię się świetnie”, była genialnym, choć zapewne niezamierzonym, pomysłem. W tym czasie wokalistka zajmowała się głównie wychowaniem dzieci, a pop-biznes płynął w swoim szalonym tempie. Zapewne owo szaleństwo spowodowało, że „Dla naiwnych marzycieli” w całym tym koszmarnym jazgocie pozwala chwilkę odsapnąć przy dźwiękach i słowach, które nie ogłupiają. OK, być może nie mamy do czynienia z poetyckim szczytowaniem, ale piosenki Ani nie mają przecież dawać odpowiedzi na ważkie problemy, lecz pozwalać na wzięcie głębszego oddechu.
W tym kontekście nowa płyta może bez problemu stanąć obok „W spodniach czy w sukience”, najlepszej jak na razie płyty Dąbrowskiej. Jest w tym wszystkim pewien paradoks — Ania nie wykonuje żadnych nerwowych ruchów, nie próbuje na siłę zmieniać swojego wizerunku, pozostaje niemodną dziewczyną, która po prostu śpiewa proste, naiwne piosenki. I nadal w jakiś przedziwny sposób udaje się jej utrzymać ten optymalny poziom wiarygodności przyciągający do niej słuchaczy, którzy niekoniecznie muszą być naiwnymi marzycielami.
Arek Lerch (wSieci)
Ania Dąbrowska, „Dla naiwnych marzycieli”, wyd. Sony music
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/285870-nowa-plyta-dabrowskiej-czyli-marzenia-o-naiwnych-piosenkach-recenzja