Książka „Mam na imię Meriam” to poruszająca historia walki o życie chrześcijanki Meriam Ibrahim, która została skazana na karę śmierci przez sudański sąd. Jej „winą” było wyznawanie wiary w Chrystusa. Wstrząsający reportaż o Meriam ukazał się nakładem Wydawnictwa Esprit.*
Autorką książki jest dziennikarka i działaczka społeczna, Antonella Napoli, która stoczyła nierówną walkę o uwolnienie Meriam z rąk sudańskiego wymiaru sprawiedliwości. Chrześcijanka, mimo grożącej jej śmierci, nie uległa namowom muzułmańskich duchownych, odrzucając propozycję przejścia na islam. Wiele tygodnia musiała więc spędzić w celi śmierci, gdzie zmuszono ją, by w opłakanych warunkach i skuta kajdankami, urodziła dziecko.
W obronie Meriam stanęło wielu ludzi ze świata polityki, jak Hilary Clinton, Michelle Obama czy David Cameron. Petycje domagające się jej uwolnienia słali też internauci z całego świata, oburzeni absurdalnymi zarzutami postawionymi chrześcijance.
Napoli w książce „Mam na imię Meriam” opisuje dramatyczną walkę o życie tej niezwykle dzielnej kobiety, zabierając w ten sposób głos w ważnej dyskusji o problemie zderzenia cywilizacji, szczególnie istotnym w świetle wydarzeń społeczno-politycznych ostatnich miesięcy. Książka stanowi zapis kilkutygodniowego pojedynku z oprawcami Meriam, z którymi mierzyli się nie tylko dziennikarze i protestujący internauci, ale również włoskie i amerykańskie służby dyplomatyczne.
TYLKO U NAS FRAGMENT KSIĄŻKI
„Po ogłoszeniu wyroku skazującego sędzia Abbas Mohammen Al-Khalifa zawiesił decyzję i zaproponował kuriozalną wymianę: - Masz trzy dni na przejście na islam - oświadczył. - Jeżeli to zrobisz, oddalimy zarzuty w twojej sprawie.
Kiedy tamtego skwarnego majowego poranka sędzia ogłosił wyrok, w którym skazywał mnie na powieszenie za apostazję i karę stu batów za niewierność, nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie przypuszczałam, że stanę się symbolem. I nigdy nie aspirowałam do tego miana. Myślałam tylko o mojej religii oraz o poszanowaniu wartości, w których zostałam wychowana i w które mocno wierzyłam. Oczywiście wiedziałam o dziesiątkach, setkach, a może nawet tysiącach osób na całym świecie, które wstrzymując oddech, czekały na decyzję sądu. Większość z nich nie dowierzała jednak, że dwudziestosiedmioletniej kobiecie spodziewającej się drugiego dziecka może grozić śmierć tylko dlatego, że nie chciała się wyrzec własnej wiary. Pomimo nacisków dyplomatów ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Holandii — wzywających rząd Sudanu do poszanowania obywatelskiego prawa do wolności wyznania i zmiany wiary usankcjonowanego międzynarodowymi traktatami oraz zapisami krajowej konstytucji — sędzia niewzruszenie obstawał przy swoim stanowisku.
Na początku procesu Daniel, mój mąż, obywatel amerykański, ale Sudańczyk z pochodzenia, był dobrej myśli, przekonany, że tak naprawdę wszystko jest jednym wielkim nieporozumieniem. Ale z biegiem czasu przyszło mu się zderzyć z zatwardziałością lokalnych władz oraz powszechną głuchotą i bezwzględnością, które najlepiej uosabiał przewodniczący parlamentu. W odpowiedzi na apele ambasadorów wspiął się na szczyty „dyplomatycznej arogancji”, stwierdzając wyniośle, że władza sądownicza jest niezawisła i niezależna od władzy politycznej. To oznaczało zapowiedź wstrzymania jakiejkolwiek interwencji ze strony rządu.
Nikt nie dostrzegał, że oskarżenia wobec mnie opierają się na oświadczeniu obcego mi człowieka, który twierdził, że jest moim bratem, choć nie widziałam go nigdy na oczy. Nie liczyła się moja wersja wydarzeń oraz nieświadomość faktu, że mój ojciec jest muzułmaninem, wynikająca z tego, że odszedł ode mnie i od matki, kiedy miałam zaledwie sześć lat. Jak w tych okolicznościach można było mówić o apostazji? Niestety zgodnie z prawem krajów islamskich religia jest przekazywana po linii ojca, więc nawet nieznajomość jego wyznania oraz wychowanie od maleńkości w wierze chrześcijańskiej mnie nie usprawiedliwiały. Szariat nie przyjmuje do wiadomości niewiedzy. Ponadto poślubienie chrześcijanina było jednoznaczne z aktem niewierności, ponieważ muzułmanka może wyjść za mąż tylko za muzułmanina, a związek małżeński z wyznawcą innej wiary jest nie tylko zakazany i nieważny, ale nade wszystko - karalny.
Któregoś dnia do więzienia przyjechała delegacja ze Stowarzyszenia Szkół Muzułmańskich składająca się z imama oraz lokalnych notabli religijnych. Nie byli agresywni, nie grozili mi, ale starali się za wszelką cenę przekonać mnie do zmiany postawy. Używali wielce przekonującego tonu i niepodważalnych - według nich - argumentów. Zapewniali, że mogą się za mną wstawić w sądzie, recytowali fragmenty Koranu, zachęcali do wspólnej modlitwy, twierdząc, że najlepszą i najbardziej miłosierną religią jest islam i że jeśli zaczną czcić Mahometa, spotka mnie nagroda w postaci życia obfitującego we wszelką pomyślność.
Po ogłoszeniu wyroku skazującego sędzia Abbas Mohammed Al-Khalifa zawiesił decyzję i zaproponował kuriozalną wymianę: — Masz trzy dni na przejście na islam — oświadczył. — Jeżeli to zrobisz, oddalimy zarzuty w twojej sprawie.
Siedemdziesiąt dwie godziny później, 15 maja 2014 roku, kazano mi się stawić na widzenie. Był to dla mnie trudny moment, chyba najcięższy w ciągu ostatnich trzech miesięcy, czyli od 17 lutego, kiedy policja zapukała do moich drzwi i wsadziła mnie do więzienia razem z dzieckiem. Ubrany na ciemno sędzia o zawziętym wyrazie twarzy, daleki od okazywania jakichkolwiek emocji i na pewno niezdolny do empatii, zapytał, co postanowiłam i czy przyjmuję jego propozycję. Odmówiłam. Nie przestawał nalegać. Rozmowa ciągnęła się przez kolejne czterdzieści minut, ale niezłomnie obstawałam przy swoim zdaniu. Wiedziałam, czym ryzykuję i co zyskam, spełniając jego wymagania, ale nie mogłam zdradzić mojej religii, która uczyniła mnie tym, kim jestem, i nadawała sens każdej chwili mojego życia. Wiara była dla mnie źródłem siły, opoką i światłem w najciemniejszych momentach. Byłam pewna, że Pan mnie nie opuści i pozostanie przy mnie aż do ostatniego tchnienia.
Odczytując wyrok, sędzia Al-Khalifa podkreślił, że dał mi trzy dni na odrzucenie chrześcijaństwa, ale odmówiłam. Z tego powodu, jak podsumował, ponieważ nie doceniłam hojnego gestu sądu i nie przeszłam na islam, zasługiwałam na najwyższą karę.
Słuchałam jego słów, ani razu nie spuszczając wzroku, podczas gdy na zewnątrz grupka ekstremistów z radości przyjmowała wyrok, krzycząc Allah Akbar, czyli „Bóg jest wielki”.
W tym momencie nie wiedziałam, że staję się symbolem, i wcale mi na tym nie zależało. Myślałam tylko o mężu, małym Martinie i nowym życiu, które we mnie rosło. Myślałam o tym, że wystarczyłyby dwa słowa, by zakończyć koszmar i wrócić do normalnego życia. Ale nie mogłam ich wypowiedzieć. Ani teraz, ani nigdy. Byłam gotowa przyjąć każdą karę, byleby bronić swej godności oraz prawa do wyboru wiary. Jakakolwiek by ona była.
Fragmenty wywiadów z Meriam Yehya Ibrahim Ishag, które pochodzą z książki „Mam na imię Meriam” autorstwa Antonelli Napoli. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/284113-mam-na-imie-meriam-wstrzasajacy-opis-islamskiego-terroru-tylko-u-nas-fragment-ksiazki
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.