Serial „Bodo” opowiada o życiu Eugeniusza Bodo (w tej roli Antoni Królikowski i Tomasz Schuchardt). 13-odcinkowa produkcja TVP to jedna z największych produkcji publicznej telewizji. Kęcona z rozmachem w prawie 300 lokalizacjach. Weźmie w niej udział 240 aktorów, 300 epizodystów i 4 000 statystów. „Bodo” ma premierę już dziś (6 marca)
_Przypominamy tekst Jolanty Gajdy-Zadwornej z tygodnika wSieci_
Niekwestionowany gwiazdor polskiego filmu i kabaretu. Człowiek sukcesu, król życia, self-made man. Od roku 1920, kiedy przyjął pseudonim Bodo, konsekwentnie budował swoją pozycję. Najpierw na estradzie i scenie, potem na ekranie, na którym pojawiał się w takich przebojach jak „Jego ekscelencja subiekt”, „Czy Lucyna to dziewczyna”, „Piętro wyżej”, „Paweł i Gaweł”, by wymienić kilka z ponad 30 tytułów, w których zagrał. To mu jednak nie wystarczało.
Pod koniec lat 30. był już nie tylko bożyszczem tłumów nucących wypromowane przez niego filmowe szlagiery („Ach śpij, kochanie”, „Baby, ach te baby”, „Umówiłem się z nią na dziewiątą”, „Już taki jestem zimny drań” czy „Sex appeal”) i śledzących jego romanse, lecz także udziałowcem rodzimego przemysłu rozrywkowego. Prowadził własną wytwórnię filmową. Nazwa Urania upamiętniała kino założone przez jego ojca, w którym występował jako dziecko. Kilka miesięcy przed wybuchem wojny, przy ul. Foksal 17, otworzył luksusową kawiarnię Café-Bodo. Był w trakcie przygotowań do międzynarodowej produkcji, w której realizował podwójne zadanie — reżysera i odtwórcy ambitnej, dramatycznej roli. Miał plany i możliwości. Panował, tak mu się wydawało, nad swoim życiem. Cztery lata później pozostał mu tylko płaszcz. Zabrakło nawet nadziei.
Charme w kostiumie
Najbardziej dziś rozpoznawalny amant przedwojennego ekranu, legenda kina i „lew salonowy” historią swojego życia mógłby obdzielić niejednego scenarzystę. Na potrzeby serialu reżyserowanego dla TVP1 przez dwóch Michałów — Rosę i Kwiecińskiego — jego losy stały się inspiracją dla Piotra Derewendy i Domana Nowakowskiego. Rozpisali oni wielowątkową opowieść, przywołując na ekran postaci autentyczne oraz ikoniczne (m.in. Adolfa Dymszę, Aleksandra Żabczyńskiego, Jadwigę Smosarską czy Polę Negri), ale i tworząc galerię bohaterów dopełniających obraz barwnych i żywiołowych lat międzywojnia. W przywołanym na ekran świecie — unikającym (co podkreślają twórcy) dokumentalnej dosłowności — ma szansę znów zabłysnąć charme, talent i charyzma Eugeniusza Bodo. W serialu grają go Antoni Królikowski i Tomasz Schuchardt. Wielu rozpoznawalnych dziś aktorów dostało w tej produkcji role, w których może pokazać talenty estradowe i dramatyczne — bo fabuła „Bodo” obejmuje prawie trzy dekady (lata 1916—1943). W tym czasie zmieniły się aż cztery modowe i obyczajowe epoki. — Od I wojny światowej, przez szalone lata 20., rozkwit i kryzys lat 30., do katastrofy kolejnej wojny — wylicza kostiumograf Magdalena Biedrzycka. — Serialowa opowieść to również historia rozwoju i rozkwitu polskiego kabaretu: od prowincjonalnych scenek, po wielkie rewie w amerykańskim stylu, a także okazja do odtworzenia wyglądu i atmosfery przedwojennego planu filmowego. Wszystkie te tematy wymagają kostiumów wiernych historycznie, ale również na tyle fascynujących, żeby zauroczyć współczesnego widza i pozwolić mu poczuć urodę oraz smak minionego czasu — dodaje. Niewątpliwie Bogdan Eugène Junod, urodzony 28 grudnia 1899 r. w Genewie, jako Bodo był nie tylko utalentowanym artystą. Miał na siebie pomysł. Mimo braku amanckiego wyglądu (wydawał się korpulentny i przysadzisty nawet przy ok. 180 cm wzrostu) był mistrzem w uwodzeniu publiczności. Potrafił też fantastycznie kreować własną postać.
PR sprzed stu lat
W czasie pisania scenariusza, konfrontując różne źródła, nieraz przyłapywaliśmy Eugeniusza Bodo na zmyślaniu na swój temat nieprawdopodobnych historii — zdradza Piotr Derewenda. — Służyły one podbudowaniu wizerunku, podkreśleniu udziału w różnych przedsięwzięciach.
Na przykład przy okazji kręcenia filmu „Amerykańska awantura” (1936) Bodo opowiadał dziennikarzom, że realizowali zdjęcia w Stanach, że został napadnięty przez Murzynów w Harlemie, którzy go zostawili w samej bieliźnie i tak też musiał wracać do domu… Rzeczywistość była o wiele bardziej banalna: zdjęcia powstawały w Gdańsku, bez ekscesów. — Nie było żadnej Ameryki, nie mówiąc już o tym, co się w niej miało wydarzyć — pointuje Derewenda. Gwiazdor umiał znakomicie się odnaleźć w realiach ówczesnego show-biznesu. W serialu zobaczymy m.in. scenę z Zulą Pogorzelską (Roma Gąsiorowska), gdy nie bacząc na uczucia scenicznej partnerki, Bodo jest gotowy udawać ich miłosne relacje. — To był tzw. romans gazetowy, wykreowany prawdopodobnie także przy udziale dyrektora Qui Pro Quo Boczkowskiego (w tej roli Piotr Szwedes) — podkreśla Derewenda. — Czy między nimi coś było? Nie sposób dziś odpowiedzieć. Z dokumentów wiadomo, że w tym samym czasie, kiedy prasa rozpisywała się o uczuciu Bodo i Pogorzelskiej, rodziła się bardzo piękna relacja Zuli z Konradem Tomem (Wojciech Solorz). Chodził nawet dowcip po Warszawie, że Zula jest najmniej oczytaną aktorką, bo… posiada tylko jeden tom. Męska część Warszawy nie dawała jednak za wygraną, śpiewając: „Chcę mieć dziecko z Pogorzelską”.
Już taki jestem zimny drań
Tymczasem Bodo rozglądał się za nowymi partnerkami, chociaż największą miłością darzył ponoć swoją matkę (był z nią naprawdę mocno związany) i psa. Łaciatego doga arlekina dostał zresztą od rodzicielki. Sambo był wyrazistym, nie tylko z racji rozmiarów, dopełnieniem wizerunku gwiazdora. Chodził ze swoim panem do restauracji i kawiarni, podróżowali razem samochodem, z tym że dog nie lubił sam zostawać w aucie. Kiedyś pobiegł za Bodo do sklepu Wedla, płosząc ludzi w kolejce. Aktor zapewnił ich, że są bezpieczni, bowiem Sambo „zdążył już zjeść dwie osoby na śniadanie”. Dziennikarzom nie wystarczały jednak opowieści o sympatii do czworonoga. Tropili romanse ekranowego amanta. Sam zainteresowany opowiadał w którymś z wywiadów, że jedyną kobietą, którą kochał, była jego koleżanka ze szkoły. To przez nią uciekł z domu. Scenarzyści rozwinęli ten trop, wprowadzając do serialu Adę — postać, która jak klamra spina serial. — Wszystko, co robił Bodo, było pogonią za jakąś wyimaginowaną miłością — uważa Derewenda. — Kiedy dochodziło do bliższej relacji z kobietami, okazywało się, że ideał nie dorównuje marzeniom. Tak prawdopodobnie było w związku Bodo z Norą Ney (gra ją Anna Próchniak), z Zulą Pogorzelską (Gąsiorowska) oraz z Tahitanką Reri, którą przywiózł do Europy sam Murnau (pionier kina niemego, zagrała w jego filmie „Tabu”).
Kiedy Reri trafiła do Warszawy, Bodo za skrzynkę wina, futro i niewielką ilość pieniędzy — podpisał z nią umowę notarialną (nie wzięli ślubu), dzięki której mogła zostać z nim w Polsce. Zagrali potem w filmie „Czarna perła”, do którego specjalnie dla niej napisał scenariusz. To w tym filmie zaśpiewała „Dla ciebie chcę być biała” (1934). Związek nie dotrwał do premiery. Reri wyjechała z Polski, wpadła w alkoholizm. — Początkowo chciałam ją odzwierciedlić w stu procentach, studiowałam jej ruchy, śmiech, taniec — opowiada Patricia Kazadi. — Była gwiazdą Hollywood, a skoro tam osiągnęła sukces, to coś ją wyróżniało. Oprócz tego, że miała egzotyczną urodę, była świetną tancerką i ładnie śpiewała, była też niesamowicie szczera, niezmanierowana, radosna. Kradła tym serca widzów. Bodo powtarzał, że Reri to miłość jego życia, ale ostatecznie zachował się „jak to Bodo” — kończy Kazadi. Czy gwiazdor traktował zauroczone nim kobiety instrumentalnie? Tomasz Schuchardt broni swojego bohatera: — Może one odczuwały czasem jego działanie jako krzywdzące, ale mam wrażenie, że nie było to z jego strony zamierzone działanie.
Bodo niczego nie obiecywał, ale jednocześnie nie krył swojego zafascynowania kobietami. To je przyciągało. Czar, jaki rzucał na kobiety, da się wytłumaczyć tym, że był autentycznie pod ich wrażeniem. Zachował w sobie niesamowity zachwyt, zachwyt dziecka — nad wszystkim: nad sztuką i nad materią. Zachwycał się też kobietami, podziwiał je. Czy którąś szczerze kochał? Tego jednoznacznie nie potrafimy stwierdzić, możemy jedynie przedstawiać nasze na ten temat wyobrażenie — wyjaśnia aktor. Roma Gąsiorowska zdaje się mimowolnie potwierdzać interpretację Schuchardta. — Myślę, że zdarzyło się coś namiętnego między Bodo a Zulą, jakaś iskra… Ale choć Pogorzelska była kobietą odważną i jak na tamte czasy wyzwoloną, i ją zaskoczyło, z jaką łatwością Bodo był gotów wykorzystać do promocji prasę. Krawiec z Żurawiej Bodo, jak się wydaje, wyprzedzał swój czas podejściem do różnych form promocji. Budował swój wizerunek anegdotycznie, skeczowo, jak na scenie. Umiał sięgnąć po metody reklamy, a nawet kryptoreklamy, jak w pokazanym w serialu skeczu o fraku i krawcu z ul. Żurawiej 27.
Zapewne wielu widzom ten powtarzany kilkanaście razy adres zapadnie w pamięć, choć dziś to miejsce — przynajmniej na razie — nie łączy się z żadną usługą ani firmą. Wiele mówi też o Bodo anegdota z czasów, kiedy był już wielką gwiazdą. Otóż w jednej z restauracji, w której siedział z Dymszą, kelner wyraźnie cierpiał katusze, nie mogąc skojarzyć, kim są goście. Wiedział, że to ktoś znaczący, więc zwrócił się do Bodo: „Dzień dobry, panie dyrektorze”. Usłyszał: „Nie jestem dyrektorem”. Spróbował inaczej: „Dzień dobry, panie prezesie”. I znów pudło: „Nie jestem panem prezesem”. Po kolejnych nieudanych próbach Bodo rzucił kelnerowi lekko: „Po prostu mów mi Boże”. Dymsza tej wymianie zdań jedynie się przysłuchiwał, natomiast do legendy międzywojennych restauracji przeszedł wspólny, dziś powiedzielibyśmy happening, obu aktorów. Panowie chodzili po warszawskich restauracjach, zamawiając nieistniejącą potrawę, którą nazwali kalabraki. Wprawiali tym w konsternację kelnerów i szefów kuchni. Rzecz się rozniosła po Warszawie i w pewnym momencie, po złożeniu zamówienia, dostali na talerzu przedziwną maź.
Zrobili awanturę, na co wyszedł szef kuchni i oświadczył, że to najlepsze kalabraki, świeżo przyrządzone, specjalnie dla nich. Oficjalnie Dymsza i Bodo bardzo się nie lubili. To Dymsza ukuł powiedzenie „grasz jak Bodo, bo do d…”. Wydaje się jednak, że prywatnie za sobą przepadali i dobrze się bawili, robiąc dowcipy i gagi.
Bo(ża iskra)do grania
Sam Bodo tłumaczył, że jego pseudonim powstał z połączenia pierwszych liter imion: jego (Bogdan) i matki (Jadwigi Anny Doroty z Dylewskich). — Ale może jest to po prostu skrót od zdrobnienia Bodzio? — zastanawia się scenarzysta serialu. Poproszony o własne rozwinięcie pseudonimu mówi: — Bodo, bo (stworzony) do najlepszych rzeczy. Był znakomitym scenarzystą, producentem, tancerzem, piosenkarzem, showmanem i PR-owcem. Czegokolwiek dotknął, zamieniało się w złoto. — Bodo, czyli ego — rozwija pseudonim bohatera Schuchardt. — Wszędzie tam, gdzie pojawia się w naszym filmie Bodo, najpierw wchodzi ego, a potem człowiek. Nie ma w tym nic dziwnego, bo do tego zawodu ciągną ludzie nieprzypadkowi.
Aktorów wszelkich maści łączą egoizm, narcyzm, które staramy się powściągać wobec osób bliskich, ale dla samych siebie i dla widza pielęgnujemy.Tylko raz, jak się wydaje, Bodo odsłonił swoją słabość. Na pytanie dziennikarki, dlaczego jest aktorem, odpowiedział: „Bo siebie nienawidzę — swojego wyglądu, zachowania. Gdy wcielam się w jakąś postać, czuję się kimś lepszym”. Z pewnością daleko mu było do urody amanta Aleksandra Żabczyńskiego (w serialu gra go Filip Bobek), ale — co potwierdzają przekazy — miał w sobie iskrę Bożą. Kiedy wychodził na scenę, kiedy się pojawiał na ekranie, porywał publiczność, oczarowywał ją. Przewrotność losu Finał życia Eugeniusza Bodo był tragiczny i — paradoksalnie — przez aktora sprowokowany. Przez lata panując nad autokreacją, dostał się na koniec w tryby totalitarnej machiny, która go zmiażdżyła.
Kiedy w sierpniu 1939 r. rozpoczął zdjęcia do międzynarodowej produkcji „Uwaga, szpieg”, której był reżyserem i głównym aktorem, nie podejrzewał, że właśnie wykuwa jeden z gwoździ do swojej trumny. Prace nad filmem (w którym zadebiutowała Nina Andrycz) przerwała wojna, ale pod koniec sierpnia Bodo pozował jeszcze do zdjęć przy kopaniu okopów. Pojawił się tam w białej koszuli i lnianych spodniach. Jak wielu innych nie wierzył, że wojna wybuchnie, a nawet jeśli, to ufał, że Anglia i Francja ruszą nam z pomocą. Kiedy sojusznicy zawiedli, z falą uchodźców znalazł się we Lwowie. Przez kolejne miesiące podbijał rynek między Lwowem a Moskwą, występując i nagrywając płyty ze swoimi przebojami śpiewanymi po rosyjsku. Z czasem zaczął jednak mówić o wyjeździe do Ameryki, co powinien mu był ułatwić szwajcarski paszport (dzięki ojcu, Szwajcarowi, miał drugie obywatelstwo). Dokument neutralnego państwa, który wydawał się najpewniejszą przepustką w ogarniętym wojną świecie, przypieczętował tragiczny koniec gwiazdora. Dla NKWD — który aresztował nieświadomego zagrożenia Bodo w czerwcu 1941 r. we Lwowie i przewiózł go do Moskwy, gdzie poddał gwiazdora wielomiesięcznym przesłuchaniom — pobyty artysty w Berlinie, znajomość kilku języków, a przede wszystkim deklaracje, że jest obywatelem Szwajcarii (Bodo obrał taką strategię, zapewne zakładając, że to dla niego lepsza opcja niż podpieranie się obywatelstwem polskim) świadczyły o jednym: agenturalnej działalności. Jak wyglądał ostatni rozdział życia Bodo, pokazuje dokumentalny film Stanisława Janickiego z 1997 r. — „Za winy niepopełnione”. Wiosną 1943 aktor został przeniesiony do więzienia w Ufie, skąd umierającego wywieziono do łagru koło Kirowa.
Zmarł tam 7 października 1943. Pochowany został w zbiorowej mogile. W październiku 1991 r., na podstawie art. 3 Ustawy Rosyjskiej Federacji „O rehabilitacji ofiar represji politycznych”, „Żano-Bodo Eugeniusz Bogdan, syn Teodora, z zawodu aktor, reżyser” został zrehabilitowany. Do dokumentów przesłanych dalszej rodzinie dołączono dwa zdjęcia wychudzonego więźnia. Stanisław Janicki komentuje: — Dla mnie najbardziej wstrząsające w relacjach świadków było to, że on przez te prawie dwa lata od aresztowania nie zdjął płaszcza, w którym został zabrany. To znaczy, że człowiek naprawdę się poddaje. I przygnębia tym bardziej, gdy dotyka kogoś takiego jak Bodo. Tomasz Schuchardt wcielający się w gwiazdora w dziewięciu z 13 odcinków serialu mówi: — Bardzo chcieliśmy wygrać ten jego wewnętrzny pęd, nieustającą pogoń. Za wszystkim. Za jakimś spełnieniem, którego nigdy nie osiągał, ale które popychało naprzód. Uwielbiany przez kobiety nie wytrwał dłużej w żadnym związku, osiągnąwszy szczyt popularności jako aktor, nagle postanawiał pisać scenariusze, potem pojawiała się chęć reżyserowania, produkowania. Cały czas poszukiwał i to go rozwijało. To była taka nieujarzmiona natura, trochę romantyczna, trochę idealistyczna. Takiego Bodo chcieliśmy pokazać i mam nadzieję, że się to udało.
Jolanda Gajda- Zadworna. ( wSieci)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/284099-bodo-bo-do-najlepszych-stworzony-historii-dzis-premiera-serialu-bodo