Pierwszy aż tak fałszywy krok w karierze Kanyego Westa – producenta, rapera i projektanta mody. namaszczonemu na największego muzycznego trendsettera ostatnich lat artyście brakuje trzeźwej samooceny, ale przede wszystkim wizji.
Sława Kanyego Westa nie wzięła się wbrew pozorom z Twittera, zakłócania istotnych ceremonii, ubraniowej ekstrawagancji, niekontrolowanych wybuchów megalomanii ani rozwiązłości wybranki jego serca. Kiedy w 2004 r. ukazywało się debiutanckie „College Dropout”, stało się jasne, że od lat nikt tak dobrze nie czuł czarnej muzyki. West był Midasem, każdy kawałek soulu czy gospel, który dotknął, zamieniał w hiphopowe złoto najczystszej próby. Dopomagały mu w tym wychodząca daleko poza branżową średnią wrażliwość i dar autopromocji. U źródła wszystkiego był jednak talent.
W 2007 r. twórca zakończył swoją „szkolną” (tytuły płyt szły tropem pokonywania kolejnych edukacyjnych szczebli) trylogię, po czym wykonał pierwszą ze swoich spektakularnych wolt. „808s & Heartbreak” było wyciszone, a zarazem popowe i tak wypełnione emocjami, że wręcz płaczliwe. Natchnęło następne pokolenia użalających się nad sobą, łkających z użyciem procesora głosu raperów. Następne w dorobku, fantastycznie oceniane „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” to już barokowy przepych w sferze pomysłu i aranżacji, mnóstwo inspiracji białą muzyką i pełen przekrój skomplikowanego charakteru faceta będącego zarazem geniuszem i ignorantem, barbarzyńcą i wizjonerem. Trzy lata późniejszy „Yeezus” stanowi wychył w drugą stronę — uszy atakuje redukcja słów i dźwięków, negacja, może nawet dekonstrukcja, tyleż niestrawna, ile fascynująca.
Po tym wszystkim przyszedł album „The Life of Pablo” (tytuł wielokrotnie zmieniano) odnoszący się zarówno do św. Pawła, jak i do Pabla Picassa, zaprezentowany w prestiżowej hali Madison Square Garden. I co? Właśnie nic. Siódmy krążek Amerykanina w sferze tekstowej pełen jest nieznośnych egzaltacji i niezabawnych impertynencji, a w muzycznej — teatralnych pauz i wyciszeń oraz dziesiątków odniesień dawkowanych z manierą niezbornego, puszczonego samopas kolażysty. Wszystko pomiędzy otwierającym utworem „Ultralight Beam” z jego chórami i wokalnymi zrywami a 15. na płycie „30 Hours” wydaje się niepotrzebne, może nie licząc zaskakująco ludzkiego na tle reszty „Real Friends”. Mocna końcówka wydaje się zresztą w większym stopniu zasługą gości niż gospodarza. Należy bowiem pamiętać, że płyty Westa to zazwyczaj dzieła zbiorowe. Tak czy owak, rzeczywiście miło usłyszeć Kendricka Lamara zmagającego się (w najlepszym na płycie „No More Parties in L.A.”) z podkładem Madliba, producenta o duszy jazzmana osiągającego maksimum efektu przy minimalnym wysiłku, umiejącego tak zapętlić kompozycję, że nie sposób się od niej oderwać. Chicagowski house przemycony w „Fade” z pewnością nie pozwala ustać w miejscu. Ale to jedynie nagrody pocieszenia.
Nużąco długi album niestety pozostawia słuchacza zaskakująco obojętnym, wnosząc niewiele — nie tylko do światowej muzyki, lecz również do dyskografii Kanyego Westa. Bufon, któremu zdawało się o coś chodzić, pozostaje już tylko bufonem, z tym że obrzydliwie bogatym i zblazowanym. W sedno ze swoją opinią trafił inny raper, pochodzący z Warszawy Ciech. „Ja słyszę na tej płycie parę fajnych pomysłów, które — jak mi się wydaje — Kanye z czasów »My Beautiful Dark Twisted Fantasy« rozwinąłby do monumentalnych kompozycji z mega aranżami. Tymczasem teraźniejszy Kanye, guru w dziedzinie mody i stylu życia, zrobił z nich jakieś pokraczne dziwadła” — napisał na portalu społecznościowym. Nic dodać, nic ująć. A jeżeli już koniecznie szukać na siłę zbawcy czarnej muzyki, może na chwilę warto zostawić Kanyego i skupić się na wspominanym wcześniej, zaproszonym na „The Life of…” Kendricku — imię w sumie brzmi podobnie. Kendrick Lamar jest po najlepiej przyjętej płycie hiphopowej (choć nie tylko) w historii i po 11 nominacjach do nagrody Grammy (zdobył aż pięć statuetek). Trudno o zestawienie najlepszych płyt zeszłego roku, w którym by się nie znalazł. Dobrze wie, co mówi, rapuje i w czym uczestniczy. Co do Westa — pewności niestety mieć nie można.
Kanye West „The Life of Pablo” wyd. GOOD/Def Jam
Marcin Flint (wSieci)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/283016-ekscentryzm-to-nie-geniusz-nowa-plyta-kanye-westa-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.