Tylko u nas FRAGMENT książki "Gdy ucichnie muzyka". "Jim umrze, zanim wyważą drzwi."

To koniec… Jim, sam, nie w wannie, lecz na sedesie. Głowa nisko, spodnie spuszczone do kolan, ręce bezwładnie zwisają po bo‑ kach. Podobnie będzie wyglądał Elvis, kiedy go znajdą mar‑ twego sześć lat później. Jim umrze, zanim wyważą drzwi. Za‑ ćpał się na śmierć. Przedawkował. To była heroina, „China white”. Tego lata zalała Paryż. A on jak zwykle był sam. Cho‑ ciaż jak zwykle otaczali go ludzie.

Już od miesięcy przepowiadał, że umrze. W październi‑ ku poprzedniego roku odeszła Janis. Dwa tygodnie przed nią z życiem pożegnał się Jimmi. „Pijecie właśnie z następ‑ nym w kolejce” – mówił Jim do przciół. Półżartem. Lecz on właściwie nie miał przyjaciół. Na pewno nie należała do nich rudowłosa Pamela, zajęta herą i swoim nowym chłopa‑ kiem, księciem… Nie należał do nich Ray, który publicznie opowiadał o odlotach w niedosiężne rejony, a prywatnie po‑ mrukiwał: „Błagam, Jim, zrób to dla mnie”. Przyjacielem nie był ten palant John, zawsze mierzący go wzrokiem, zawsze osądzający… Nie był nim nawet Robby, ciągle na kwasie, męczący swoimi pasywno-agresywnymi zachowaniami. Robby, ten utajony biznesmen…

Gdzie oni teraz byli? Teraz, gdy Jim już ich nie potrzebo‑ wał. Albo twierdził, że nie potrzebuje. Kiedy stanął na par‑ kiecie w klubie Rock’n’Roll Circus i zaczął głośno deklamo‑ wać swoje pijane wierszydła, otaczający go ludzie – modelki i gangsterzy, dilerzy narkotykowi i gwiazdy pop-music, i cały ludzki śmieć, którego zagnał tam wtedy letni paryski wiatr – wszyscy oni siedzieli z boku, śmiejąc się cicho i czekając, aż stary gruby Jim wreszcie się zamknie i wróci na swoje miej‑ sce. Albo upadnie na parkiet. Znowu. Jedno lub drugie. Bez znaczenia.

Biedny stary Jim, sam w Paryżu, otoczony przez ludzi, któ‑ rych – jak sądził – zostawił w zasranym Los Angeles. Ciągle te same szczęśliwe twarzyczki, wsłuchujące się w jego gada‑ ninę i łażące z nim tu i tam, by potem odprowadzić go do do‑ mu, gdy już ledwo stał na nogach. Gruby szalony Jim. Naj‑ lepszy przyjaciel kelnerów w Café de Flore, którzy krążyli wokół niego jak muchy, kiedy pił brandy, whisky, piwo i wi‑ no. Duży brodaty zadyszany Jim wchodzący po stopniach do kościoła Sacré-Cœur. Nieszczęśliwy w wynajętym miesz‑ kaniu, gdzie czeka, aż napruta Pam wróci od księcia. Potem zmęczony tym czekaniem, jadący taksówką na rue de Seine, człapiący w stronę neonu z napisem Rock’n’Roll Circus, wi‑ tający się z młodą blond szatniarką, która zawsze obdarza go takim samym uśmiechem, a jednocześnie patrzy gdzieś za jego głowę, by sprawdzić, co dzieje się na ulicy. Jim scho‑ dzący po wąskich stopniach do klubu, gdzie dyskdżokej za‑ wsze – zawsze! – puszcza Stonesów od czasu, gdy zjawił się tam uzbrojony w nóż Keith ze swoją świtą, a teraz ze swojej kanciapy za szybą mruga do niego znacząco, a to mrugnięcie mówi, że tak, wszystko gra, jest spoko, jest „cool”Najgorsze w Circus jest to, że trzeba przejść koło prywatne‑ go pokoju księcia.

W tym pokoju podłoga wyłożona jest po‑ duszkami, czuje się kadzidełka i zapach marihuany, ten sam stary hipis brzdąka na sitarze, a dziewczyny o zamglonych spojrzeniach raczą się herą, tuinalem i tanim alkoholem. Jim nie znosił takich klimatów. Wszedł tam tylko raz – żeby wy‑ sępić coś dla Pam. Wolał usiąść przy stoliku albo wyciągnąć się na jednej z narożnikowych kanap, by wypatrywać swoje‑ go nowego przyjaciela, Sky Eyesa, trochę Apacza, trochę de‑ zertera z amerykańskiej armii. Sky Eyes był tam, właśnie tam – był w Wietnamie. W młodości zabił policjanta i postawiono go przed wyborem: albo odsiadka, albo Wietnam. Sky wy‑ brał wojsko. I dobrze zrobił. Trafił do elitarnej jednostki. Za‑ bijał żółtków dla zabawy. A gdy zostały mu jeszcze dwa lata służby, uciekł do Amsterdamu. Ale dlaczego, stary, dlacze‑ go? „To nie była moja wojna” – odpowiadał Sky Eyes. Jim po raz pierwszy zobaczył Sky Eyesa, kiedy ten tańczył w Circus, boso, bez koszuli, z brudnymi włosami do pasa, umazany szminką na twarzy, która wyglądała jak pokryta barwami wojennymi. Piękny był to widok, zaiste! „Hej, kole‑ go! – zagadnął go Jim. – Napiszę o tobie piosenkę”. A prze‑ cież Jim – mimo że obładowany notesami i długopisami, z pocztówkami, gazetami i frankami w kieszeniach – nie przyjechał do Francji, by pisać wiersze, zwiedzać zabytki czy zajmować się innymi bzdetami. Podobnie jak wielu Amery‑ kanów uciekających przed służbą wojskową, Jim zjawił się tam, ponieważ Francja i USA nie podpisały umowy ekstra‑ dycyjnej. Dzięki temu po wyroku w Miami nie musiał iść do więzienia, a na odsiadkę naprawdę nie miał najmniejszej ochoty. Zresztą wszystko to o kant potłuc, kurwa… W Mia‑ mi Jim widział, jak czarnoskórych podsądnych skazywano za przestępstwa, przy których jego przewinienie wydawało się dziecinną psotą.

Wiedział, że nie ma szans. Nie znaczyło to jednak, że da się zamknąć w jakiejś celi z karaluchami i po‑ przestanie na modlitwach o uwolnienie. Na tym etapie Circus był dla niego jak drugi dom. Siedział tam cały czas – wspomina Patrick Chauvel, były fotograf wo‑ jenny, który miał wtedy 21 lat i pracował w Circus jako bar‑ man. Kilka tygodni wcześniej wróciłem z Wietnamu. Gromadziłem kasę, żeby tam znowu pojechać, albo wybrać się do Irlandii Północnej, gdzie – jak wszyscy mówili – wybuchnie kolejna wojna. Gdy Jim po raz pierwszy zawitał do Circus, było to wielkie wyda‑ rzenie. Minęło jednak kilka tygodni i stał się „jednym z wie‑ lu klientów”. Miło się z nim gadało, kiedy był trzeźwy, a gdy był pijany, przekształcał się w monstrum. A Jim był właściwie ciągle pijany.

Koło drugiej w nocy do menadżera klubu, Sama Bernetta, zgłosił się pracownik z informacją, że jedna z kabin w dam‑ skiej toalecie jest zamknięta. Od prawie godziny dobijano się tam z ponaglającymi okrzykami – bez skutku. Niech Sam coś zrobi! Bernett niechętnie ruszył w stronę toalet. Nie po raz pierw‑ szy ktoś zamknął się od środka, ale na ogół zdarzało się to w części dla mężczyzn. Na miejscu Sam pukał, walił w drzwi, krzyczał… W pewnym momencie opadły go najgorsze oba‑ wy. Kokaina i heroina były łatwo dostępne w całonocnych lokalach tego typu. Podobnie sprawy się miały w sąsiednim Alcazarze, odwiedzanym przez homoseksualistów, transwe‑ stytów i kurwy. Policja tolerowała taką sytuację pod jednym warunkiem – że nikt tam nie umierał.

Sam wezwał dwóch swoich pracowników i kazał im wy‑ ważyć drzwi. To wtedy go znaleziono. Znaleziono Jima. Sa‑ mego. Nieprzytomnego na muszli klozetowej. Z pochyloną głową, z wystającym pękatym brzuchem, z pianą krwi na us‑ tach, z poszarzałą twarzą.

„Merde!”. Sam obrócił się na pięcie i kazał swoim ludziom zamknąć toalety i poinformować klientów, że będą nieczynne. Na‑ stępnie menadżer klubu ściągnął tam dyskretnego lekarza, który tej nocy bawił się w Circus. Nie wyglądało to dobrze. „Ten człowiek nie żyje” – orzekł lekarz. „On nie umarł – rzu‑ cił jeden z dwóch mężczyzn, którzy przed chwilą wyważyli drzwi. – Jest tylko cholernie najebany”. Sam postanowił we‑ zwać policję. „Nie ma mowy – usłyszał od tych mężczyzn. – To byłby koniec tego klubu”. To co w takim razie? „Zabierze‑ my go do domu”.

Sam patrzył, jak obaj mężczyźni wynoszą Jima z toalety, owijają go w koc i próbują przeciągnąć po schodach. Kiero‑ wali się ku tylnej części szatni, gdzie znajdowało się dostępne jedynie dla personelu przejście do sąsiedniego Alcazaru. Cia- ło było duże i ciężkie – wspomina Patrick, toteż mężczyźni nie zawsze umieli je utrzymać. Scenka jak z „Flipa i Flapa”, tyle że makabryczna. „C’était horrible” – mówi Patrick. Przede wszystkim należało uniknąć skandalu.

Patrick pomógł przenieść i przeciągnąć ciało przez korytarz łączą‑ cy oba kluby – aż na ulicę, gdzie przy krawężniku stał duży mercedes. Tak, dziwnie się z tym czułem – opowiada nerwowo Chauvel, mieszkający obecnie w Paryżu. – Ale dopiero co wró- ciłem z Wietnamu, a tam widzi się różne osobliwe zjawiska. Pomogłem im położyć ciało na tylnym siedzeniu mercedesa i od razu wróciłem do klubu. Oni chcieli, żeby wszystko wyglądało zwyczajnie. Gdy duże milczące ciało Jima spoczęło na tylnym sie‑ dzeniu, obydwaj mężczyźni usiedli z przodu i auto ruszy‑ ło w stronę Le Marais, malowniczej dzielnicy żydowskiej, gdzie Jim i Pam mieszkali od kilku miesięcy w mieszkaniu na trzecim piętrze przy Rue Beautreillis 17. Była ciepła pary‑ ska noc. Przejazd trwał ledwie piętnaście minut. Potem trzeba było wnieść ciało po schodach, co okazało się niezbyt łatwe. Należało jeszcze zrobić parę innych mało przyjemnych rzeczy.

Tymczasem w klubie mówiono już o tym zdarzeniu, mimo próśb Sama o nieporuszanie tematu. Sam, Patrick, Domini‑ que, Sky Eyes… Wszyscy oni widywali często Jima nad ra‑ nem i wiedzieli, że niekiedy próbował zdobyć tam narkotyki – na ogół dla Pam, chociaż ostatnio… kto wie? Własne teorie wysnuli szybko Patrick i jego przyjaciel, Cameron Watson, didżejujący tej nocy w La Bulle. Słyszałem, że coś się stało z facetem, od którego Jim kupował dragi, i że być może go aresztowano – mówi Chauvel. – Z tego powodu Morrison zaczął gadać z innym dilerem, ale heroina od niego nie była już taka sama. Była czystsza, a Jim o tym nie wiedział. I przedawkował. Jeszcze tej samej no‑ cy Watson wyłączył muzykę, by oświadczyć przez mikrofon: „Dzisiaj w nocy zmarł Jim Morrison”. Nikt z tańczących w La Bulle nie wiedział, co o tym myśleć. Ludzie wzruszyli ramio‑ nami i znowu zaczęli się bawić.

A w mieszkaniu przy Rue Beautreillis Pamela – tak otępia‑ ła od czystego białego proszku, że ledwo trzymała się na no‑ gach – nie wiedziała, co robić, nie wiedziała, co mówić, gdy dwóch silnych facetów wniosło ciało Jima przez drzwi i rzu‑ ciło je na podłogę. Już to wcześniej przerabiała w takiej czy innej wersji. Napruty Jim często tracił przytomność w róż‑ nych miejscach, ale tym razem było inaczej. Pam zdawała sobie z tego sprawę, mimo stanu, w jakim się znajdowała. Zresztą czy jest z nim aż tak źle? Odeśpi to jak zwykle. Bar‑ dziej niepokoili ją ci dwaj intruzi. O co im chodzi? O kasę? O herę? Czy chcą wysępić narkotyki? Pam zaczynała pani‑ kować. Próbowała wydawać im polecenia, lecz gdy spojrzeli na nią swym ciężkim, ponurym, beznamiętnym wzrokiem, cofnęła się nieco i przyjęła pozę zagubionej dziewczynki. To zawsze działało, więc zadziała i teraz, prawda?

„Co mu jest?” – spytała, siląc się na spokojny ton. Zignorowali ją. Porozumiewali się ze sobą po francusku. Jeden z nich poszedł do łazienki i puścił wodę do wanny. „Co robicie? – spytała Pam niemal ze śmiechem, jakby to był jeden wielki żart. – Co tu się dzieje?”.

Znowu ją zignorowali. Zaczęli rozbierać Jima. Najpierw zdjęli mu buty, które ustawili przy drzwiach, jakby zwyczaj‑ nie wszedł do mieszkania, a potem ściągnęli dżinsy i sprany T-shirt. Dominique, bardziej nerwowy z dwóch mężczyzn, ze zdumieniem odnotował, że Jim miał siwe włosy na klatce piersiowej i podbrzuszu.

Gdy wanna zaczęła wypełniać się wodą, Pam wreszcie ożyła. Z krzykiem wbiegła do łazienki i rzuciła się na ciało Jima, krzycząc: „Jim! Jim! Jim!”. Ciągnęła go za włosy, pró‑ bowała otworzyć oczy, usiłowała jakoś do niego dotrzeć, aby oboje mogli obudzić się z tego koszmaru. Mężczyźni patrzyli na nią z niesmakiem. W końcu od‑ ciągnęli ją od wanny. Zresztą woda była już bardzo gorąca. Następnie powiedzieli jej, co ma robić. Powtarzali to wiele razy, by ta naćpana zdzira wiedziała, jak ma się potem zachowywać. (…)

W najnowszej biografii Jima Morrisona i The Doors poznajemy wiele nieznanych dotąd faktów. Śledzimy życie muzyków i ich zespołu od początku do końca, a opowiadają nam o nim oni sami oraz bliscy współpracownicy grupy. Poznajemy prawdę na temat autorstwa piosenek, którymi zachwycił się cały świat. Dowiadujemy się, jak naprawdę zmarł Jim Morrison i dlaczego w ogóle uciekł do Paryża. Przede wszystkim jednak śledzimy historię wzlotu i upadku jednego z największych wokalistów w historii rocka, a jest to historia opisana porywająco — z dramatyzmem godnym pasjonującej powieści lub reportażu śledczego.

Ponadto autor żywo przestawia barwne lata sześćdziesiąte oraz śledzi losy członków The Doors po śmierci Morrisona. Czytelnik znajdzie tu również wiele niepublikowanych wcześniej wypowiedzi, udzielonych specjalnie z myślą o tej książce, a także zdjęcia i dyskografię zespołu.

Mick Wall to ceniony brytyjski dziennikarz muzyczny, publikujący w takich pismach jak „Kerrang!” i „Classic Rock”; autor książkowych biografii Black Sabbath, AC/DC, Guns N’ Roses, Pearl Jam, Iron Maiden, Led Zeppelin oraz wielu innych zespołów i artystów.

Książka nakładem IN ROCK pojawi się w sklepach 10 marca 2016 roku. 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych