Piętnaście lat temu zmarł Adam Humer, komunistyczny zbrodniarz, oficer śledczy Urzędu Bezpieczeństwa, brat Edwarda – oprawcy osławionej Informacji Wojskowej – i wuj piosenkarki Magdy Umer. Inna forma jego nazwiska wzięła się z pomyłki urzędniczej. Gdy dwadzieścia lat temu dobiegał proces Humera i jego współtowarzyszy z UB, opinia publiczna często informowała o jego postępkach. Przez media przetoczyły się głosy świadków jego okrucieństw, jeszcze wówczas żyjących, a także głosy postkomunistów protestujących przeciwko „skazywaniu staruszków”. Do tego chóru dołączył się Maciej Dubois – obrońca Humera w trwającym ponad trzy lata procesie. Adwokat wskórał niewiele, bo udało się całą czerwoną gromadkę skazać na kilkuletnie wyroki. Był to jedyny tak spektakularny w III RP proces karny przeciwko komunistycznym zbrodniarzom. Relację z niego napisał Piotr Lipiński – ukazała się pod tytułem „Humer i inni”. Teraz, po długim czasie, wychodzi wznowienie tej pozycji – rozszerzone i noszące inny tytuł.
Dwadzieścia lat temu opinia publiczna jeszcze nie tak wiele dowiadywała się o zbrodniach Urzędu Bezpieczeństwa. Można było poczytać o nich najczęściej w prawicowej prasie, przy oszczędnym dawkowaniu informacji przez media liberalne. Pojęcie żołnierzy wyklętych jeszcze w języku nie funkcjonowało, a świadomość ogółu społeczeństwa ledwie tylko dotykała kwestii powojennych represji. Tadeusz Mazowiecki kilka lat wcześniej zapowiedział „grubą linię”, Lech Wałęsa – ówczesny prezydent RP – postanowił wzmacniać „lewą nogę”, a Urbanowskie „Nie” cieszyło się całkiem niezłą poczytnością. W takiej społecznej atmosferze ruszył proces Humera i jego bezpieczniackich towarzyszy: Markusa Kaca, Tadeusza Tomporskiego, Tadeusza Szymańskiego, Wiesława Trutkowskiego, Eugeniusza Chimczaka i innych. Przy zagwarantowaniu absolutnej bezkarności ważniejszym zbrodniarzom, którzy byli zleceniodawcami tamtych i późniejszych morderstw politycznych, można było odnieść wrażenie, że pod sąd pociągnięto płotki, albo tych, którzy z racji wieku i towarzyskich inklinacji wypadli z postkomunistycznego obiegu. Z drugiej jednak strony nie mógł nie cieszyć fakt, że przynajmniej ci oprawcy zostali przed sądem postawieni.
Humer zresztą spodziewał się od 1989 roku, że któregoś dnia policjanci zapukają do jego drzwi, a prokurator wyda nakaz aresztowania. Nie można jednak pozbyć się wrażenia, że jedynie fakt działania w aparacie stalinowskim, który przecież również został oskarżany i skazywany na kary pozbawienia wolności za czasów Gomułkowskiej odwilży, spowodował pociągnięcie do odpowiedzialności Adama Humera i jego kolegów z UB. Grubszych ryb, jak mieszkający od wielu dziesięcioleci w Szwecji Stefan Michnik, jakoś nie udało się naszemu wymiarowi sprawiedliwości doprowadzić pod surowe oblicze sprawiedliwości. Książka Piotra Lipińskiego składa się z dwóch części. Pierwsza stanowi reportaż złożony z wypowiedzi Adama Humera, który spotykał się z dziennikarzem podczas widzeń w areszcie śledczym. To tutaj Humer opowiada o swojej młodości, o wyborach, których dokonywał. To już tutaj poznajemy bohatera tekstu jako nieprzejednanego zwolennika ideologii komunistycznej i to już tu z obrzydzeniem spoglądamy na jego decyzje oraz poglądy. Druga część to chronologiczne prowadzona relacja z procesu, w czasie którego tylko nieliczni potrafili przyznać się do popełnianych czynów. Reszta leśnych ubeckich dziadków albo niczego nie pamięta, albo notorycznie kiwa wymiar sprawiedliwości, dostarczając zwolnienia lekarskie, albo po prostu kłamie. Zeznania zaś świadków są przerażające. Dość wymienić Marię Hattowską, która oskarżała Humera o wymierzenie jej trzystu ciosów ostrym narzędziem. Adam Humer naturalnie niczego takiego nie pamiętał. Ten opryskliwy staruszek do końca pozostał na stanowisku, że komunizm był dobrem, a żołnierze AK, a potem wyklęci, byli faszystami dybiącymi na wolność i demokrację. Sam proces trwał dość długo, jak zauważył gorzko jeden ze świadków, dłużej niż Norymberga. Fakt ten pokazuje niewydolność i nieudolność naszego wymiaru sprawiedliwości, który nie był w stanie zdyscyplinować kilkunastu podstarzałych komunistycznych oprawców, aby ci zaczęli regularnie stawiać się przed sądem. Pomyłką było również to, że ludzie ci odpowiadali z wolnej stopy. Można było zastosować areszt i w ten sposób uniknąć mataczenia, które spowodowało tak długie trwanie całego procesu. Świadkowie mówili zresztą o innych kwestiach, jakimi było ich obrażanie poza salą sądową. Obrażał ich między innymi Adam Humer. Zdarzało się, że zadawanie pytań świadkom przez oskarżenie zmieniało się w mini-przesłuchania. Czy ktoś wyobraża sobie takie sytuacje w Norymberdze? Zresztą sam sąd nie potrafił odnaleźć źródeł historycznych i przedłużał proces, pytając oskarżonych o oczywistości, które można znaleźć w podręcznikach historii najnowszej dla uniwersytetów. Może chodziło o granie na zwłokę? A może po prostu prawnicy byli niedouczeni?
Na szczęście Humer przesiedział w więzieniu jeszcze jakiś czas, zanim kostucha zabrała go w to miejsce, gdzie dzisiaj grzeje się w jednym kotle z Fejginem, Różańskim, Kiszczakiem czy Jaruzelskim. Dziś, gdy niektórych kusi wizja „historii bez IPN-u”, takie pozycje są nader cenne. By uniknąć relatywizowania na temat rzekomo trudnych wyborów i hamletowskiego konfliktu interesów, wystarczy trochę poznać prawdę.
Piotr Lipiński, Bicia nie trzeba było ich uczyć. Proces Humera i oficerów śledczych Urzędu Bezpieczeństwa, wyd. Czarne, Wołowiec 2016, ss. 226.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/279322-humer-pod-sadem-bicia-nie-trzeba-bylo-ich-uczyc-recenzja