Oleszczyk: Potrzebujemy kina patriotycznego. Ciekawy WYWIAD we wSieci. FRAGMENT

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

W najnowszym numerze tygodnika wSieci Łukasz Adamski rozmawia o kinie patriotycznym, które wywołuje w ostatnim czasie spore emocje. Czy potrzebujemy takiego kina w Polsce? Jak powinno ono wyglądać, by było atrakcyjne świata? Bardzo ciekawa rozmowa z dr Michałem Oleszczykiem, dyrektorem artystycznym Festiwalu Filmowego w Gdyni i krytykiem filmowym, piszącym m.in w amerykańskich mediach.

Publikujemy fragment wywiadu. 

Łukasz Adamski: Za twojej kadencji na stanowisku dyrektora artystycznego Festiwalu Filmowego w Gdyni nastąpiło kilka zasadniczych zmian. Festiwalowi przywrócono polsko brzmiącą nazwę [poprzednio był to „Gdynia Festiwal Filmowy” — przyp. red.], uruchomiłeś też przegląd polskiego kina przedwojennego. Czy teraz Michał Oleszczyk stanie się orędownikiem kina patriotycznego?

Michał Oleszczyk: Mnie się wydaje, że już od dawna nim jestem! Od ponad dwóch lat robię co w mojej mocy, by uczynić Gdynię miejscem, w którym chwalimy się dorobkiem polskiej kinematografii. Ale także z uporem — od pierwszego wywiadu, jakiego udzieli łem po objęciu stanowiska — podkreślam jedno: że największym skarbem nas jako Polaków jest polska historia. Jest ona tak bogata i fascynująca, że powinna być w większym stopniu reprezentowana na ekranie — co zresztą od pewnego czasu się dzieje. Wysyp filmów w rodzaju „Miasta 44”, „Powstania warszawskiego”, „Róży” czy kończonego właśnie „Wołynia” — a przede wszystkim ogromne sukcesy frekwencyjne trzech pierwszych — potwierdza, że Polacy łakną historii w kinie.

Wymieniłeś kilka filmów historycznych, ale ja nie odpuszczę tak łatwo: czy uważasz, że jest nam potrzebne kino z wyraź nym zacięciem patriotycznym? Takie, po którym wychodzimy z kina i czujemy dumę z tego, że jesteśmy Polakami?

Jest bardzo potrzebne, bo jesteśmy posiniaczonym państwem postkolonialnym i pewne cnoty obywatelskie trzeba u nas dopiero wykuwać. Kino patriotyczne może w tym pomagać, ale pod jednym zasadniczym warunkiem: musi być świetnie zrobione i nawiązywać do najlepszych światowych wzorców.

Jak rozumiem, nie wystarczy sięgnąć po patriotyczny temat, by zagwarantować artystyczną jakość filmu?

Były takie okresy w historii polskiego kina, kiedy władze dość silnie promowały pewien typ patriotycznego kina. Pierwszym było międzywojnie, podczas którego ta potrzeba była naturalna, bo konieczna była sztuka państwowotwórcza. Ale i tu rezultaty wyglądały bardzo różnie. Z jednej strony filmy do dziś interesujące, jak „Młody las”, z drugiej kiczowate ramotki w stylu „Przeora Kordeckiego, obrońcy Częstochowy”. Drugim okresem były gomułkowskie lata 60. otwarte „Krzyżakami” Forda, a następnie wyradzające się w kino spod znaku propagandy moczarowców, w rodzaju „Barw walki” Jerzego Passendorfera. O socrealizmie lat stalinowskich nawet nie wspomnę (kto odsiedział bite cztery godziny „Żołnierza zwycięstwa”, ten wie, czym to pachniało — a poza tym te filmy powstawały de facto w służbie obcego mocarstwa). Jeśli chcemy promować polskie kino patriotyczne dziś, trzeba to robić inaczej.

Chcesz powiedzieć, że nie ma u nas filmowych wzorców kina patriotycznego, które byłyby ciekawe dla współczesnego widza w Polsce i za granicą? Musimy je dopiero wypracować?

Niestety jest ich bardzo mało. Jest „Hubal”, ale pamięć tego filmu zawdzięczamy bardziej magnetyzmowi Ryszarda Filipskiego w roli tytułowej niż samej artystycznej formie. Oczywiście jest „Trylogia” Hoffmana, ale to za mało, by wytworzyć tradycję. Moim zdaniem — a mówię to jako ktoś, kto pewien kawałek życia spędził w Stanach Zjednoczonych, pisząc doktorat na amerykanistyce — trzeba nam w tej dziedzinie uczyć się od Amerykanów. Marzy mi się polskie kino patriotyczne tej klasy co „Snajper” Clinta Eastwooda: pierwszorzędne rzemiosło, mocny bohater, wyrazista wymowa i brak nachalności. Eastwood zro bił film o człowieku, który poświęcił życie krajowi ojczystemu, uznając go za godny tej służby. Amerykanie oglądający ten film wiedzą, że uczynił to dla nich — i czują odpowiedzialność, wdzięczność, szacunek.

(…)

W Hollywood wszystko jest możliwe, jednak to kwestia misternego, długotrwałego lobbingu. Bywa nawet tak, że któraś gwiazda tak bardzo wzrusza się jakąś historią, że postanawia sama wyprodukować obraz na konkretny temat: ostatnio był to bodaj przypadek Angeliny Jolie, ale i Natalie Portman, które nakręciły własne filmy o wojnie na Bałkanach i o historii Izraela. Nic nie stoi na przeszkodzie, by Polacy lobbowali za własną historią u hollywoodzkich tuzów. Trzeba to tylko robić umiejętnie i skutecznie, a przede wszystkim mądrze. I trzeba zrozumieć, że mamy powody do dumy. Narodom historycznie upokorzonym to właśnie przychodzi najtrudniej.

CAŁY WYWIADJUTRZEJSZYM NUMERZE NASZEGO TYGODNIKA.

Nowy numer największego konserwatywnego tygodnika opinii w Polsce - „wSieci” w sprzedaży od 18 stycznia br., także w formie e-wydania. Szczegóły na http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych