„Joy”. Kobieta od mopa i jej poradnik pozytywnego myślenia. RECENZJA

Choć David O. Russel opowiada prawdziwą historię wynalazcy niezawodnego mopa Joy Mangano, jak w poprzednich filmach dokonuje uniwersalnej wiwisekcji toksycznej rodziny. Znów ma u boku ukochany tercet Lawrence-de Niro-Cooper. I znów okazuje się, że potrafi przykuć do fotela, ekranizując klasyczną amerykańską baśń.

„Joy” to opowieść o amerykańskim śnie. Sile niezłomnej kobiety i kapitalizmie złotej ery Ameryki lat 90-tych. Twórca m.in. „Poradnika pozytywnego myślenia” i „American Hustle” nakręcił baśń, która przede wszystkim ma nam poprawić samopoczucie. To również film na wskroś feministyczny- w pozytywnym sensie tego słowa. Oto mamy Joy ( Jennifer Lawrence)- twardą matkę dwójki dzieci, która żyje pod jednym dachem z totalnie dysfunkcyjną rodzinką. Mamuśka (Virginia Madsen) całymi dniami ogląda na łóżku telenowelę w klimacie „Mody na sukces”, żyjąc problemami jej bohaterów. Tatuś ( Robert de Niro) w przerwach między prowadzeniem zakładu samochodowego wyrywa kolejne kobiety, trafiając w końcu na chimeryczną wdowę-milionerkę ( Izabella Rosselini). Były mąż Joy, peruwiański leniwy lowelas (Edgar Ramírez) mieszka wciąż w piwnicy. Jest jeszcze zazdrosna przyrodnia siostra. Jedyną pociechą dla Joy jest jej babcia (Diane Ladd) i zarazem narratorka filmu. Problemy wszystkich członków wybuchowej rodzinki spoczywają na barkach Joy, która coraz mocniej zdaje sobie sprawę jak oddala się od swoich marzeń. Z jednej strony nie chce skończyć jak wegetująca matka, z drugiej nie podoba jej się istota sukcesu cwaniakowatego ojca. W końcu zadaje sobie pytanie- czy jej celem miało być życie z mopem w ręku?

Los bywa przewrotny i złośliwy. To właśnie mop stał się symbolem pomysłowości Joy Mangano, która zbudowała imperium, patentując ostatecznie kilkanaście domowych sprzętów. Droga do sukcesu nie była łatwa i wcale nie zapewnił go słynny występ Joy w telemarkecie stacji QVC w 1992 roku. Joe musiała twardo walczyć o własny patent, by nie utonąć w sięgających pół miliona dolarów długach, które zaciągnęła produkując autorską wersję szczotki do zmywania podłogi. Siła woli, charakter i niezłomność spowodowała, że z błagającej w ciuszkach kuchty domowej o pomoc telewizyjnego guru Neila Walkera ( Bradley Cooper), stała się równą mu biznesową divą.

Russel opowiada w niekonwencjonalny sposób, konwencjonalną historię ziszczenia się „amerykańskiego snu”. Snu niemożliwego do dosięgnięcia bez wytrwałej pracy i poświęcenia. Jeden z najciekawszych obecnie hollywoodzkich reżyserów nie byłby sobą, gdyby nie zanurzył tego słodkiego mitu w bardzo gorzkim sosie. Rodzina Joy to kolejna wersja pokręconej Russelowskiej familii rodem z „Fightera” czy „Poradnika pozytywnego myślenia” z licznymi neurozami, ukrywanymi w szafie trupami i czarnymi plamami. Jennifer Lawrence po raz kolejny wciela się w „dziewczynę z sąsiedztwa”, która spotyka na swojej drodze inspirującego Coopera, a De Niro to nieszkodliwy choć totalnie irytujący staruszek. Fani Russela mogą czuć się delikatnie rozczarowani powtarzającym się schematem. Natomiast większość widzów „Joy” zapewne kupi.

Jest to znów film błyskotliwe opowiedziany. Dygresyjny, zabawny, świetnie zagrany i mimo dramatycznych twistów podtrzymuje na duchu. Przez większą część filmu obserwujemy życiowe trudy Joy, która ostatecznie powala przeciwności na deski z siłą Rockiego Balboa. Tak jak Włoski Ogier robi to dzięki „ulicznemu” wychowaniu i zdrowemu rozsądkowi. Nie jest istotne, że film momentami jest wtórny. Przecież lubimy te utwory, które już znamy. Jak mają ładne opakowanie, a reżyserka sprawność Russela to zapewnia, to nie mogą nie odnieść sukcesu.

Istotą „Joy” jest intrygujące ugryzienie kolejnej biografii Amerykanki, która mogła osiągnąć szczyty dzięki specyfice swojego kraju. Russel otwiera film sceną z kiczowatej, sztucznej i kretyńskiej opery mydlanej. To ona definiuje sukces amerykański, marzenia milionów o blichtrze i sławie. Nie przez przypadek Russel zderza sztuczny świat z TV z pełną wzlotów i upadków drogą Joy, która jednak swój marsz na szczyt zawdzięcza właśnie plastikowej telewizji. David O. Russel lubi takie paradoksy. I zawsze zjawiskowo o nich opowiada.

4/6

„Joy”, reż: David O. Russel, dystr: Imperia-Cinepix

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.